Po bardzo długiej przerwie z przyjemnością wracam do twórczości Arthura Conan Doyle’a. „Stały pacjent” stanowi jedną z części „Dzienników Sherlocka Holmesa”. Opowiadanie kryminalne przeniosło mnie do Londynu schyłku XIX-ego wieku. Autor ze znaną czytelnikom gracją a nawet finezją, niespiesznie prowadzi pióro, wyczarowując zarówno niezapomniane obrazy, jak i specyficzny dekadencki klimat. Urzeka mnie ów sposób pisania.
Kryminał przez ponad wiek bardzo wyewoluował, stał się znacznie bardziej drastyczny i pesymistyczny w przekazie. Stąd bardziej lubię łagodną klasykę gatunku.
Niepozorny, dla niektórych może i nudny początek, nie pozwala się domyślać pełnej napięcia kontynuacji i zawikłanej zagadki jaką przyjdzie rozwiązać Sherlockowi. Do detektywa udaje się pewien doktor w nietypowej sprawie. Otóż lata temu zawarł umowę z człowiekiem podającym się za biznesmena. Tamten wynajął dla lekarza kamieniczkę w której mógł otworzyć swoją praktykę, ale pod pewnymi warunkami finansowymi. Wszystko układało się dobrze, do czasu dziwnych wypadków, o których dowiecie się ze stron tego wciągającego opowiadania.
Gorąco polecam ten interesujący utwór. Stawiam 8/10.
Parę lat wcześniej doktor Trevelyan był w złej sytuacji finansowej, nie miał pieniędzy na otworzenie praktyki lekarskiej. Otrzymał bardzo dogodną propozycję od niejakiego Blessingtona, który zaproponował układ: lekarz dostanie lokal na praktykę lekarską, dom, służbę i wszelkie wygody a Blessington stałą opiekę Trevelyana i trzy czwarte tego, co doktorowi uda się zarobić