Recenzja książki Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa
Za sprawą "Bezbarwnego Tsukuru Tazaki..." Harukiego Murakami po raz trzynasty przeniosłem się do Japonii, kraju fascynującego mnie od lat. Oszczędne, subtelne pióro, jednego z moich ulubionych twórców, klarownie i z dużą precyzją kreśliło pełne lekkości sceny, rozgrywające się na pograniczu snu i jawy. Na ich styku zdarzają się przedziwne wypadki których nie sposób wyjaśnić, jakby nielogiczne. Mamy do czynienia ze znakomicie skonstruowaną powieścią szkatułkową, której pierwszy rozdział determinuje całą późniejszą akcję.
Tytułowy Tsukuru Tazaki, to 36-latek, kawaler, który w Tokio zajmuje się budową dworców kolejowych. Jako nastolatek miał czworo przyjaciół, każde z nich posiadało nazwisko oznaczające kolor. Lecz jego nazwisko nie. Podczas drugiego roku studiów w Tokio nagle dowiaduje się że cała czwórka wyklucza go ze swej grupki. Co było przyczyną nagłego zerwania relacji? Tego po latach będzie próbował się dowiedzieć.
Postacie pełne wewnętrznej prawdy, charakterystyczne, posiadają w sobie coś szczególnego co sprawia że niełatwo zapomnieć o nich. Podobnie jak klimatu tej książki. Dialogi może i dla przeciętnego Polaka niezbyt atrakcyjne, uważam za całkiem udane. Pan Haruki znów skłonił czytelników do przemyśleń.
Zdecydowanie polecam, stawiając 9/10.
Tsukuru Tazaki ma trzydzieści sześć lat, jest kawalerem. Pochodzi z Nagoi, ale mieszka w Tokio, gdzie pracuje w firmie budującej dworce. Szesnaście lat temu miał czworo bliskich przyjaciół, którzy na drugim roku studiów nagle i nie wiadomo dlaczego zerwali z nim stosunki. Tsukuru bardzo ciężko to przeżył. Teraz, po latach, postanawia dowiedzieć się, co właściwie się wtedy stało. Odwiedza po kolei...