„Illuminae” to powieść-eksperyment. Przepiękny przykład jak można bawić się formą, jak dostosować graficznie tekst do przedstawianych treści. Czemu mamy eksplozję opisywać w „nudny” zwykły sposób, skoro litery mogą rozsypać nam się na kartce? Po co prowadzić czytelnika za rączkę opisując wydarzenia od a do zet, jeśli można go zmusić do samodzielnego główkowania pokazując enigmatyczne raporty i zapisy rozmów?
Pod względem wykonania „Illuminae” jest perełką, o której ciężko zapomnieć. Miałam obawy, że z tak przedstawionej treści niewiele zrozumiem, ale do niczego takiego nie doszło. Z łatwością łączyłam kropki, nauczyłam się zwracać uwagę na szczegóły i sprawnie dopowiadać sobie potrzebne konteksty. Ta powieść przynosi satysfakcję nie tylko dzięki zajmującej historii, ale również z pracy własnej samego czytelnika.
Fabularnie książka jest młodzieżówką i przypomina nam o tym na każdym kroku. To historia o młodych osobach, pełnych emocji i pasji, wygłupiających się, mówiących dosadnym językiem, starających się opanować nerwy za pomocą sarkazmu. Często zapisy czatów przypominały mi moje własne rozmowy ze znajomymi, kiedy miałam 15 lat (tylko oczywiście wtedy nie ratowałam tysięcy ludzi w odległej galaktyce). Wygląda to wiarygodnie, ale może irytować osoby, które wolałyby się skupić na akcji, a nie na uczuciach.
Ostatnie 100 stron zaczęło mi się już trochę dłużyć, zwrot akcji gonił kolejny zwrot, a ja już czułam lekkie zmęczenie. Chyba wolałabym prostsze rozwiązanie, ale z drugiej strony takie poprowadzenie fabuły otwiera nam furtkę do kontynuacji, której jestem bardzo ciekawa (K&K czym nas jeszcze zaskoczycie?). Ogólnie całość czyta się bardzo szybko, książka wciąga i utrzymuje uwagę czytelnika, bo czujemy się, jakbyśmy rozwiązywali jedno długie śledztwo. Polecam, bo powieść naprawdę jest warta lektury, ale trzeba mieć na uwadze, z myślą o jakich odbiorcach powstała.