"• Czułem się niewystarczający, wybrakowany. Jakby był we mnie jakiś defekt, ubytek jakiejś części, którą inni mają, a ja nie. Czułem, że ten brak przekreśla możliwość normalnego funkcjonowania. Równocześnie odkryłem, że moje motywacje, z którymi wstępowałem do zakonu, nie były zbyt głębokie, że one nie wystarczą na całe życie.
• Uwierzyłem w kłamstwo, że choroba jest częścią mojej tożsamości, że wrosła we mnie już na zawsze, że jest jedynym, co mnie definiuje. „Przemek Wysogląd – ksiądz z depresją”. Tak zażartowała kiedyś pani redaktor przed rozmową, do której zaprosiła mnie w diecezjalnym radiu. I tak właśnie o sobie myślałem.
• Było już tak źle, że moje myśli zaczęły krążyć wokół jedynego rozwiązania tego problemu: śmierci. Wiesz, myślałem wtedy o tych samobójstwach księży i zastanawiałem się, co by musiało się stać, żeby ktoś zajął się tym na poważnie. Miałem takie fantazje, że może jeśli ja się zabiję, to w końcu coś ruszy.
Ograniczałeś się do fantazjowania, czy podejmowałeś próby samobójcze?
Na początku nieświadomie, a później coraz bardziej celowo zacząłem szybko i niebezpiecznie jeździć samochodem. Aż w końcu raz wsiadłem do samochodu z myślą, żeby się zabić. Dlaczego żyję? Nie mam pojęcia… Uratował mnie Pan Bóg, innej opcji nie widzę. Myślałem, że przestanę być ciężarem, że moja śmierć będzie ulgą dla mojego otoczenia. Dziś wiem, jakie te myśli są irracjonalne, ale choroba właśnie tak zniekształca rzeczywistość. W sumie były trzy, może cztery takie momenty, kiedy realnie istniało zagrożenie, że odbiorę sobie życie. A pomiędzy nimi myśl o śmierci przynosiła mi ulgę, pokój."
Dodał:
Instytut
Dodano: 26 II 2025 (4 miesięcy temu)