Lotnik - fragment książki

Recenzja książki Lotnik
ROZDZIAŁ 2
LA BROSSE

Przez jakiś czas Conor Broekhart był bohaterem. Chyba każdy mieszkaniec wyspy odwiedził go w zamkowym szpitalu, żeby wysłuchać opowieści o zaimprowizowanej lotni, a także po to, by na szczęście popukać w gips na złamanej nodze chłopca.
Izabella przychodziła codziennie i często przyprowadzała ojca, króla Mikołaja. Na jedną z tych wizyt przyniósł swój miecz.
- Ale ja nie chciałem skakać z wieży - zaprotestował Conor. - Po prostu nie miałem innego wyjścia.
- Spokojnie - odrzekł Mikołaj. - To jest ceremonialny miecz rodu Trudeau. Chcę cię pasować na rycerza.
- Pasować? Pasem? - zapytał Conor podejrzliwie. - Więc jednak nie uniknę lania?
Mikołaj się uśmiechnął.
- Nic z tych rzeczy. Wystarczy jedno dotknięcie miecza i staniesz się sir Conorem Broekhartem.. Twój ojciec zostanie wtedy Lordem Broekhartem, a twoja matka oczywiście Lady Broekhart.
Conora wciąż trochę niepokoiła obecność miecza krzyżowców tuż koło jego nosa.
- Nie muszę tego całować, prawda?
- Nie, wystarczy, że dotkniesz klingi. Choćby palcem. Porządną ceremonię urządzimy, gdy wyzdrowiejesz.
Conor przesunął palcem po lśniącej klindze. Śpiewała pod jego dotykiem.
Mikołaj odłożył miecz.
- Powstań, sir Conorze. Ale nie teraz, oczywiście. Kiedy wyzdrowiejesz, będę miał dla ciebie nowego nauczyciela. Bardzo wyjątkowego człowieka, który pracował ze mną, kiedy latałem balonami. Kto jak kto, ale ty chyba go polubisz.
Balony!
Jeśli chodziło o Conora, król mógł sobie darować to pasowanie, byleby tylko mógł latać balonem.
- Czuję się już dużo lepiej, Wasza Wysokość. Może mógłbym poznać go dziś?
- Spokojnie, sir Conorze - rzekł ze śmiechem król. - Poproszę, żeby zajrzał do ciebie jutro. Ma ze sobą kilka rysunków, na które pewnie chętnie spojrzysz. Jakieś maszyny cięższe od powietrza.
- Dziękuję, Wasza Wysokość. Już się nie mogę doczekać.
Król zaśmiał się pod nosem i zmierzwił czuprynę Conora.
- Uratowałeś moją córkę. Przed moją nieostrożnością i jej własnymi wszędobylskimi palcami. Nigdy tego nie zapomnę. Nigdy. - Puścił oko do chłopca. - I ona też.
Król wyszedł, a księżniczka została. Przez całe spotkanie nie powiedziała ani słowa. W zasadzie od czasu wypadku niewiele rozmawiała z Conorem. Jednak tego dnia w jej brązowych oczach znów była odrobina dawnego blasku.
- Sirrr Conor - powiedziała, bawiąc się jego tytułem jak twardym cukierkiem. - Teraz trudniej będzie kazać cię
powiesić.
- Dziękuję, Izabello.
Księżniczka nachyliła się, żeby postukać w gips.
- Nie, sir Conorze Broekharcie. To ja ci dziękuję.

Tego dnia Conora odwiedził ktoś jeszcze, późnym wieczorem, kiedy pielęgniarka wygoniła matkę chłopca do domu. Z wyjątkiem nocnej pielęgniarki, która siedziała w swej dyżurce na końcu korytarza, szpital był pusty. Kobieta zaciągnęła kotarę wokół łóżka Conora i zostawiła włączone światło, żeby mógł czytać książkę.
Conor kartkował O nawigacji powietrznej George'a Cayleya, który snuł teorię, że stałopłat wyposażony w silnik oraz ruchomy ogon mógłby unieść człowieka w powietrze.
Silnik i ogon, pomyślał. W każdym razie lepsze to niż latająca flaga. Gdy zasnął, śnił o lśniącym mieczu owiniętym we flagę, tonącym w Kanale Świętego Jerzego.
Obudził go dźwięk obcasów szurających o kamień oraz ciężkie westchnienie rosłego mężczyzny. Westchnienie tak gardłowe, że niemal przypominało warczenie. Ten dźwięk sprawił, że chłopiec postanowił udawać, że śpi. Odrobinkę rozchylił powieki, starając się oddychać miarowo i głęboko.
Na krześle przy łóżku siedział mężczyzna. Jego potężna sylwetka kryła się w cieniu. Czerwony krzyż na piersi zdradzał, że to członek Gwardii Krzyża Świętego. Sam marszałek
Bonvilain.
Conorowi zadrżał oddech, ale zamaskował to cichym jęknięciem, jakby dręczyły go koszmary.
Czego mógł tu chcieć Bonvilain? O tej porze?
Sir Hugo był w prostej linii potomkiem Percy'ego Bonvilaina, który przed siedmiuset laty służył pod dowództwem pierwszego króla z rodu Trudeau. Bonvilainowie byli tradycyjnie naczelnymi dowódcami armii Wysp Saltee, mieli również prawo zbierać własną Gwardię Krzyża Świętego, którą wykorzystywano do najazdów na ląd, a także wynajmowano europejskim władcom jako zawodowych żołnierzy. Marszałek był ostatnim przedstawicielem rodu Bonvilain, a przy tym najpotężniejszym. Kilka lat wcześniej, po śmierci króla Hektora, sir Hugo zostałby ogłoszony premierem, gdyby pewien genealog nie odnalazł niejakiego Nicholasa Trudeau, który zarabiał na życie jako aeronauta w Stanach
Zjednoczonych.
Sir Hugo w niezwykły sposób łączył waleczność z inteligencją. Prezentował się jak żołnierz, który na służbie spędził całe życie, a jednocześnie potrafił przedstawiać druzgoczące argumenty zaskakująco łagodnym głosem.
„Ten jegomość z Saltee zawsze da ci w kość, jeśli nie tak, to inaczej" - miał rzekomo powiedzieć o marszałku premier Wielkiej Brytanii Benjamin Disraeli.
Ojciec Conora mówił kiedyś, że jedyną słabością Bonvilaina jest jego głęboka nieufność wobec innych nacji, szczególnie wobec Francuzów. Kiedyś marszałek usłyszał plotkę o istnieniu francuskiej armii szpiegów, La Légion Noire, której misja rzekomo polegała na gromadzeniu informacji na temat systemu obronnego Wysp Saltee. Bonvilain wydał tysiące gwinei, ścigając członków tej fikcyjnej grupy.
Marszałek oddychał głęboko i miarowo, jakby odpoczywał. Tylko odziany w rękawicę palec, stukający w kolano, zdradzał, że mężczyzna nie zasnął.
- Śpimy, chłopcze? - odezwał się nagle, głosem słodkim i groźnym. - A może tylko udajemy?
Conor wciąż milczał. Mocno zacisnął oczy; nagle, bez powodu, poczuł przerażenie.
Bonvilain zgarbił się na krześle.
- Do tej pory nie zwracałem na ciebie uwagi, mały Broekharcie. Za pierwszym razem byłeś niemowlęciem. Ale teraz, teraz można powiedzieć, że... uratowałeś kogoś, kto powinien zginąć. Broekhartowie. Zawsze Broekhartowie.
Conor usłyszał skrzypnięcie skóry. To Hugo Bonvilain
zaciskał dłoń w rękawicy.
- Więc postanowiłem cię zobaczyć. Lubię znać twarze
moich... twarze przyjaciół mojego króla.
Conor czuł zapach wody toaletowej marszałka, czuł jego oddech.
- Jednak za dużo już powiedziałem, chłopcze. Potrzebujesz spokoju, żeby dojść do siebie po tym cudownym ocaleniu. Prawdziwie cudownym. Ale pamiętaj, że będę cię obserwował. Bardzo pilnie. Rycerze będą mieli na ciebie oko.
Bonvilain wstał. Zaszeleściła toga Świętego Krzyża, którą nosił na ubraniu.
- No dobrze, młody Broekharcie, na mnie już czas. Może nigdy mnie tu nie było. Może to tylko sen. Chyba tak byłoby dla ciebie lepiej.
Świsnęła osłaniająca łóżko kotara i marszałek się oddalił.
Po chwili chłopiec ośmielił się otworzyć oczy i ujrzał twarz Bonvilaina tuż przy swojej.
- Ach, czyli jednak nie śpisz. Kapitalnie. Zapomniałem postukać w gips. Przydałoby mi się trochę tego twojego szczęścia.
Conor leżał sztywny i milczący, podczas gdy marszałek uniósł mu nogę na niewygodną wysokość, a następnie dwa razy mocno stuknął w gipsowy opatrunek.
- Miejmy nadzieję, że w ten sposób nie rozdasz do cna swego cudownego szczęścia, młody Broekharcie. Jeszcze może ci się przydać.
Mrugnąwszy do niego, Bonvilain odszedł. Kotara wydęła się za nim jak duch.
Może to jednak był sen, pomyślał Conor. Zwykły koszmar.
Jednak wciąż czuł tępy ból w nodze po tym, jak potraktował ją Bonvilain. Przez resztę nocy Conor Broekhart niewiele spał.


http://www.wab.com.pl/?ECProduct=910
Dodał:
Dodano: 09 II 2010 (ponad 14 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 788
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Maciej
Wiek: 36 lat
Z nami od: 09 II 2010

Recenzowana książka

Lotnik



Jest rok 1878. Podczas wystawy światowej w Paryżu rodzi się chłopiec. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przyszedł na świat w przestrzelonym balonie, który o mały włos nie rozbił się o ziemię. Nie ma wątpliwości - takie dziecko musi być wyjątkowe. I rzeczywiście: dziewięcioletni Conor Broekhart cudem ratuje niewiele starszą księżniczkę Izabelę przed niechybną śmiercią. Jest jednak k...

Ocena czytelników: 5 (głosów: 5)
Autor recenzji ocenił książkę na: 6.0