Survival koncepcji

Recenzja książki Oko jelenia: Droga do Nidaros
Niekiedy mam tak, że po lekturze jakiejś powieści, której premiera jest już odległa, robi mi się smutno, że tak późno po dany tytuł sięgnęłam. Żałuję straconego czasu i tych wszystkich emocji oraz pewnego rodzaju wiedzy, o które byłam (i jestem) biedniejsza. Co dziwne, najczęściej te uczucia żywię względem polskiej fantastyki – zapewne dlatego, że zawsze odsuwam je na sam koniec czytelniczej kolejki. W mojej pamięci bowiem czołówka rodzimej literatury fantastycznej zamyka się w siermiężności, karczmach, bijatykach i „męskim” podejściu do całości (to generalizacja, oczywiście). Czasami jednak jakiemuś z utworów uda się odczekać swoje w kolejce i faktycznie dotrzeć do chwili rozpoczęcia lektury. To szczęście miała „Droga do Nidaros”, pierwsza część serii „Oko jelenia” Andrzeja Pilipiuka. A może to ja miałam szczęście?
Zazwyczaj opisuję okładki książek. Ta jednak nieszczególnie ma się czym chwalić. Czcionka tytułu stylizowana na pismo epoki; wszystko w depresyjnym, brudnym brązie, a jako dodatek ilustracja jednego z przedmiotów, przewijających się w powieści. Tom miał zapewne budzić skojarzenia ze średniowiecznymi księgami. I w pewnym sensie budzi, chociaż na kolana nie powala. Na uwagę zasługuje jednak wizualna oprawa wnętrza książki. Kolejne stronice subtelnie wykorzystują elementy iluminatorskie. Skłamałabym nie przyznając, że ma to znaczenie dla nastrojowości samej lektury.
To miał być zwykły dzień. Marek, nauczyciel informatyki, próbuje zaprowadzić w klasie porządek, gdy nagle do sali wpada zdyszana sekretarka. Sprawa wygląda poważnie. W żadnym ze snów jednak nie śniło się Markowi to, o czym informuje odebrany faks, zanim ostatecznie zawodzą wszelkie formy komunikacji: w ciągu kilku najbliższych godzin planetę czeka zagłada. To pewne. Potwierdzone. Nie ma szans ucieczki. W ostatnich chwilach życia Marek dokonuje jeszcze jednego heroicznego aktu, chroniąc przed śmiercią Staszka, a potem obaj przyglądają się śmiertelnemu widowisku, na które składają się huki i świetlne rozbłyski. I gdy zdaje się, że to już koniec, pojawia sią on – Skrat, międzygalaktyczny nomad podobny do wielkiego ślimaka, który postanawia ocalić przed zagładą… książki razem z gmachem Biblioteki Narodowej. Marek i Staszek nie myśląc długo, proszą przybysza o pomoc. Cena okazuje się dość wysoka, ale uczciwa – niewolnictwo. Tylko, dlaczego nikt nie powiedział im, że zawiera się w tym konieczność słuchania poleceń gadającej łasicy i to w XVI-wiecznej Norwegii?
Tego typu miksy nigdy nie brzmiały dla mnie zachęcająco, bo – jak to mawia mój tata – jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Tymczasem okazuje się, że jednak można stworzyć rzecz wartościową, jednocześnie czerpiąc z całej palety możliwości budowania fabuł literackich. Nie ukrywam, że istnieje pewien problem z zakwalifikowaniem gatunkowym „Drogi do Nidaros” (oraz jak sądzę kolejnych części serii „Oko jelenia”). Czy można uznać utwór Pilipiuka za wpisujący się w nurt postapokaliptyczny? Osobiście bym się nie zgodziła, bowiem zagłada jest niejasna i niejednoznaczna; może się okazać, że była jednym wielkim dowcipem, albo nie spowodowała tak wielkich zniszczeń jak przypuszczano. A poza tym opisywane wydarzenia mają miejsce mimo wszystko przed, a nie po wątpliwym zniszczeniu planety. Fantasy? Niby jest gadająca łasica, ale z drugiej strony zasady jej funkcjonowania tłumaczone są raczej przez pryzmat science fiction, a nie magii. A więc przyjmijmy, że to fantastyka naukowa. Na tym jednak skończyć nie można. Rzecz dzieje się przecież w XVI wieku i zachowuje realia epoki. Czym jest więc „Droga do Nidaros”? Dla mnie powieścią historyczną z elementami science fiction.
Sama historia jest nader interesująca. Liczne zwroty akcji, wynikające ze skomplikowanej gatunkowości, ale i samej sytuacji związanej z wrzuceniem współczesnego człowieka w realia XVI wieku, trzymają w napięciu i nie pozwalają oderwać się od lektury. Zwłaszcza, że poza współczesnymi bohaterami, czytelnik „dostaje” również szlachciankę z czasów Powstania Styczniowego. Tajemnica tytułowego przedmiotu intryguje, chociaż jej rozwiązanie mnie nieco rozczarowało. Jest też typowy dla Pilipiuka dowcip, chociaż może w mniejszym niż zazwyczaj natężeniu.
Jeżeli coś irytuje, to pojawiające się miejscami nielogiczności. Bohaterowie bardzo późno orientują się, że powinni dopytać, czym jest poszukiwane Oko Jelenia, czy gdzie się znaleźli. Bywa także, że ich tok rozumowania zmienia się z rozdziału na rozdział, wzajemnie się wykluczając. Przede wszystkim główny bohater zdaje się snuć cały czas te same rozważania, a na pewno trwające w podobnym rejestrze – zaczyna od wspominek zagłady ziemi, potem katuje się popełnionymi błędami, wróży sobie różnorakie tragedie i śmierć, a na koniec motywuje się do działania. Sposób zapisu i treść kolejnych wywodów jest podobna do siebie tak dalece, że od pewnego momentu bardzo mnie korciło, żeby je omijać. Ale wytrwałam. Bardziej jednak drażniła mnie wszechwiedza bohaterów. Maturzysta i informatyk, a nieustannie coś im się przypominało z lekcji historii, kilka lat wcześniej czytanych artykułów lub książek, z oglądanych filmów i rozmów ze znajomymi. Brzmi jak najprostsze z możliwych rozwiązań problemu epokowych dysonansów.
Język powieści jest zgrabny, lekko stylizowany. Pozwala wczuć się w opisywane realia, ale nie utrudnia zrozumienia całości. Można powiedzieć, że w pewnym sensie ma nawet wymiar edukacyjny – gdy bohaterowie poznają nowe słowa i czytelnik na tym zyskuje. Wyszukane słownictwo miesza się z kolokwializmami, gadka z epoki z niemal młodzieżowym slangiem, a całości dopełniają naleciałości wyobrażeń zaczerpniętych z filmów i książek. Pilipiuk ma jednak najwyraźniej kilka ulubionych porównań i metafor, dość charakterystycznych, których kilkukrotne przywołanie zostawia dla mnie rysę na językowej stronie opowieści. Jest to tylko rysa, niemal niedostrzegalna, ale istniejąca.
„Droga do Nidaros” była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Multigatunkowość, która początkowo nieco odstraszała okazała się największym atutem powieści. Oczywiście ktoś może uznać, że to tanie zagranie rodem z kina klasy B, ale dla mnie świadczy o odwadze i kreatywności. Postaci i historia zainteresowały mnie na tyle, że z pewnością sięgnę po kolejne tomy. A na co liczę? Na jeszcze więcej nieprzewidywalnych zwrotów akcji, pogłębienie rysu psychologicznego bohaterów oraz konsekwencję – zarówno postaci, jak i autora.

Po tę i inne recenzje zapraszam na: www.rec-en-zent.blogspot.com
0 0
Dodał:
Dodano: 21 II 2015 (ponad 9 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 226
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Alicja
Wiek: 32 lat
Z nami od: 21 I 2011

Recenzowana książka

Oko jelenia: Droga do Nidaros



Nowy cykl Andrzeja Pilipiuka zaczyna się jak u Hitchcocka. W dodatku nie od trzęsienia, lecz od całkowitej zagłady Ziemi. A potem… napięcie wciąż rośnie. Występują: Kosmiczni Nomadzi, którzy rąbnęli 5 milionów książek razem z opakowaniem, czyli gmachem Biblioteki Narodowej Przypadkowi turyści przeniesieni w czasie, ze swoich światów wrzuceni na dno średniowiecznego slumsu: nauczyciel informaty...

Ocena czytelników: 4.73 (głosów: 45)
Autor recenzji ocenił książkę na: 4.5