Z cyberpunkowym przytupem

Recenzja książki Zbudzone Furie
Minęło już trochę czasu od kiedy przeczytałem „Modyfikowany węgiel” – powieściowy debiut Richarda Morgana. Ta pierwsza z trzech części przygód Takeshi Kovacsa wyróżniała się na tle podobnych książek i była na tyle dobra, że w 2003 roku przyznano jej nagrodę Philipa K. Dicka. Całkiem słusznie, bo Morgan zręcznie połączył cyberpunka z powieścią detektywistyczną i zaskakiwał mnogością futurystycznych pomysłów. Dlatego też za lekturę „Zbudzonych furii” zabrałem się z nadzieją na ponadprzeciętne science fiction, a także z zainteresowaniem, gdyż znane mi były realia oraz główny bohater.

Kovacs wraca na rodzinną planetę (Świat Harlana), w dziewięćdziesięciu pięciu procentach pokrytą wodami, gdzie władzę sprawuje swoista arystokracja w postaci Pierwszych Rodzin. W miastach prym wiodą mafie, na czele z yakuzą oraz ludźmi nazywanymi hajdukami. W wielu miejscach silni i ważni stali się fanatycy, którzy na grunt Świata Harlana przenieśli fundamentalizm chrześcijański lub islamski. W swoich agresywnych, radykalnych działaniach stworzyli coś na kształt gangów religijno-mizoginicznych. Z dobrodziejstw mórz i oceanów korzystają subkultury surferów (wysokie i groźne fale) oraz nurków. Gdzieś w tym wszystkim muszą odnaleźć się zwykli obywatele, pracujący na kutrach, statkach i plantacjach wodnych roślin. Niektórzy z nich pamiętają o dawnej rewolucji oraz jej przywódczyni i myślicielce – Quellcriście Falconer, ponoć zabitej wiele lat temu. Jednak ruch rewolucjonistów nie umarł, bo nadal żyją jego zagorzali sympatycy.

Żeby było ciekawiej, obca cywilizacja – a konkretnie Marsjanie – pozostawiła po sobie liczne budowle, których przeznaczenie pozostaje dla ludzi zagadką. Pomimo nieobecności obcych i braku bezpośredniego kontaktu z nimi, marsjańskie platformy orbitalne działają z niezwykłą precyzją, zestrzeliwując każdy obiekt latający, który wznosi się zbyt wysoko. Ludzie, nie tylko na wodnej planecie, dysponują imponującymi zdobyczami nauki, z których najważniejsza (również dla fabuły) jest możliwość zapisania osobowości człowieka na tak zwanych stosach korowych i wszczepiania ich do specjalnie hodowanych ciał – powłok. Istnieją specjalnie przygotowane powłoki o przeznaczeniu bojowym, istnieją też inne, które idealnie nadają się do uprawiania sportów ekstremalnych (czymś takim dysponuje w tym tomie Takeshi). Dopiero zniszczenie stosu oznacza śmierć ostateczną, ale tylko w sytuacji, gdy nie zrobiono wcześniej kopii osobowości. Rzecz jasna, w kwestii upowłokowienia, bogatsi mogą znacznie więcej, ale jako rasa praktycznie osiągnęliśmy nieśmiertelność. Tych zamożnych, przy nieograniczonej ilości żyć, zapewne prędzej czy później czeka dekadencja, natomiast u biedniejszych egzystencja może zamienić się w pogoń za kupnem nowego, lepszego ciała.

A co porabia były Emisariusz (świetnie wyszkolony „szturmowiec” do zadań specjalnych) Kovacs? Porusza się po światku przestępczym, w prywatnej zemście zabija kapłanów Nowego Objawienia, a ich stosy sprzedaje jednemu z gangsterów. Tym razem pakuje się w dodatkowe kłopoty i nową intrygę wraz z poznaniem w barze pewnej kobiety…

Nawet przy założeniu, że czytelnik nie przepada za bohaterami w typie twardego superkomandosa czy najemnika, to eks-Emisariusz ma spore szanse się podobać. W „Zbudzonych furiach” ma już konkretne doświadczenie wyniesione z poprzednich przygód, jest człowiekiem zdystansowanym do obserwowanych zjawisk, często wątpiącym i nieco podupadłym, co, szczególnie w kluczowych momentach, nie przeszkadza mu w zdecydowanych i skutecznych działaniach. Kovacs, nawet w furii i kierujący się odwetem, najwyraźniej zachowuje jakieś zasady. Kolorytu dodaje fakt, że w tej części przychodzi mu się zmierzyć z samym sobą (dosłownie), tyle że sporo młodszym. Takeshi to nie postać, o której możnaby się rozpisywać, ale jak na tego typu literaturę właściwie nie ma się czego czepiać.

Książka powinna przypaść do gustu fanom klimatów Gibsonowskich („Neuromancer”, „Graf zero”, „Johnny Mnemonic”), gdyż autor zawarł w niej sporo typowo cyberpunkowych elementów: są rozwinięte technologie, strzelaniny, walki wręcz, gangi, dragi, neurochemia, wirtualne rzeczywistości itp. Na szczęście nie ma mowy o jakimkolwiek powielaniu, bo innych konceptów, tych większych i drobnych, budujących urozmaicenie, Morgan miał pod dostatkiem. Dawki dynamicznej akcji pisarz odpowiednio zrównoważył dialogami i informacjami o Świecie Harlana. Brytyjczyka należy pochwalić za konsekwencję w kreowaniu świata oraz przekazywanie własnych poglądów dotyczących systemów społecznych, władzy i zmian rewolucyjnych w sposób wyraźny i jednoznaczny, lecz nienachalny. Trochę trzeba poczekać na rozkręcenie fabuły, ale nie stanowi to poważnej wady, a najważniejsze wątki zgrabnie zbiegają się w zakończeniu. Pomimo plusów powieść prezentuje się nieco słabiej od „Modyfikowanego węgla”, bo nie jest tak nowatorska. Rewolucji więc nie ma, ale Richard Morgan także w „Zbudzonych furiach” oferuje kawałek przyzwoitego, fantastycznego pisania.
Dodał:
Dodano: 16 X 2011 (ponad 13 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 219
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Jarek
Wiek: 46 lat
Z nami od: 14 VII 2010

Recenzowana książka

Zbudzone Furie



Takeshi Kovacs wrócił do domu. Na Świat Harlana. Oceaniczną planetę, gdzie tylko 5% powierzchni wystaje nad niebezpieczne i nieprzewidywalne morza. I gdzie próba wzbicia się nad chmury czymś bardziej zaawansowanym technicznie od śmigłowca kończy się zestrzeleniem przez platformy orbitalne Marsjan. Lecz śmierć nie czyha tylko w morzach i na niebie. Na ziemi, od tropikalnych plaż i bagien Kossutha d...

Ocena czytelników: 4.5 (głosów: 1)
Autor recenzji ocenił książkę na: 4.5