Rewolucja pożera własne dziecię

Recenzja książki Red Rising. Złoty syn
Znacie to przemiłe uczucie, kiedy sobie coś wszystko elegancko zaplanujecie, tutaj ładnie rozrysujecie uporządkowaną wzorowo mapkę myśli, tutaj skrobniecie listę „za” i „przeciwów”, po czym przecie ostro ku celowi i wykrzaczacie się kiedy brakuje wam do niego zaledwie tyci-tyci? Uczucie raczej niemiłe, ale cóż, czasem tak bywa, pozbieraj się, mówimy sobie, popraw koronę i zasuwaj. A co jeśli na najmniejszy błąd nie moglibyście sobie pozwolić, bo od owego niepowodzenia zależy życie nie tylko wasze, ale i miliardów waszych braci i sióstr? I na dodatek stajecie się herosem-wybawcą ludzkości nieco z przypadku? Lekka presja, co? Albo nieco dosadniej, korzystając z jakżr kreatywnego obcnie słowniczka polish young adult – „przypał”.

Radził sobie z nim całkiem nieźle pewien ex-Helldiver, znany obecnie pod nazwiskiem Darrow au Andromedus, o którymśmy już słyszeli przy okazji recenzji pierwszego tomu trylogii Red Rising. Pan ów poczyna sobie bezczelnie a brawurowo. Swoim nieodpartym urokiem osobistym, perswazją i rozsądkiem (tia… Bardziej pięściami i kupą bojowo nastawionych przyjaciół) wspina się po kolejnych szczeblach kariery w drodze na iskrzący się złotem szczyt. Im wyżek wyleziesz, tym bardziej się potłuczesz jak spadniesz – to wiadomo nie od dziś i to w niejednej galaktyce. Ale-ale! Czy ktoś wspominał, że im wyższy schodek, tym bardziej śliski, a ci z góry dodatkowo zrzucają doniczki na głowę, by urozmaicić wspinaczkę?


Nie wspominał? A to było małym druczkiem. Nie doczytał go nasz Czerwonozłoty Darrow i, podkopywany regularnie przez intryganta Pliniusza vel Gnidę, spadł z przedostatniego szczebelka prosto na facjatę. Wyrżnąwszy zdrowo świeżo zoperowanym nosem, zorientował się, że potłuczone zęby to jego najmniejszy problem. Za błąd i chwilę rozproszenia musi słono zapłacić – z pozycji społecznej zostały tylko gruzy, przyjaciele nagle się rozjechali, ukochana kobieta zaczyna prowadzać się z jego największym wrogiem, a przybrany ojciec wypina się na niego koncertowo. Chciałoby się siąść i płakać niczym pingwin Pingu…

…ale rozochoceni pasmem niepowodzeń rywale z rodu Bellona nieustannie dybią na darrowowe życie, więc i posiedzieć sobie spokojnie chłopina nie może, bo musi uciekać. Chcąc nie chcąc musi wziąć sempiternę w troki i dokonać szeregu przedsięwzięć, by odbudować swój kawałek imperium i doprowadzić misję do końca.

Siła tożsamości jest ogromna – czy to grupa, czy kraj, czy ojczyzna, czy system wartości. Mieć to rozpierające od wewnątrz, napawające dumą uczucie, że walczy się i żyje po coś, dla kogoś, z jakiegoś powodu. Od tego właśnie wychodził Darrow – systemowi Złotych zrobić KABOOM!, a resztę Kolorów za swoimi ukochanymi Czerwonymi na czele spod jarzma wyzwolić. Poza przejściowym problemami natury osobistej odkrywa jednak inne, znacznie większe. Styka się z nimi nie jako pierwszy i nie ostatni. Walczyć jak wściekły i z wielkim wrzaskiem system obalić jest, owszem, trudno, ale znacznie trudniej zbudować nowy, stabilny i bezpieczny dla wszystkich, zgodny z ideałami, które napędzały w drodze na szczyt. Nasz dzielny wojak gdzieśtam między jedną bitwą a drugą zaczyna dostrzegać, że Imperium to nie tylko tępy system ucisku oparty na prostej relacji my-oni, ale machina o wiele bardziej złożona, wręcz misterna. Nie hydra, której wystarczy odrąbać łeb i już będzie wieczne imprezowanie w nowym, rajskim Układzie Słonecznym.

Inna sprawa – jak w drodze ku złamaniu imperium nie złamać samego siebie? Przetrwa i doprowadzi misję do końca tylko najsilniejszy. Nikogo nie obchodzi cierpienie wewnętrzne herosa, dopóki ten zbawia ludność nieustannie, piękny i dostojny. Kiedy coś tam w nim zacznie szwankować, tu łezka spłynie, tu blask uśmiechu przyblaknie nieco, tu się coś znów rozsypie od środka… Prosta sprawa, wymieni się na nowego, a o tym zapomni. Więc poświęcaj wszystko, Darrowie, poświęcaj, niech nic ci już nie zostanie. No i oczywiście nigdy nikomu nie ufaj, ale zawieraj sojusze, udawaj przyjaciela, ale się nie angażuj, oddaj wszystko i graj na osiem frontów i zawsze, ale to zawsze odnoś sukcesy, to utrzymasz się na fali. A, i nie żeby coś, ale jak coś się jednak nie uda, będziesz miał na sumieniu straconą szansę na lepsze życie tysięcy ludzi. Powodzenia!

A tak na koniec, na temat formy i Piercowo Browne’owego stylu pisarskiego słówek kilka. A czyta mi się go bombowo – kończąc tom poprzedni już miałam otwartą pierwszą stronę następnego i to mówi samo za siebie. Wiadomo, że dla starego wyjadacza i pasjonata hermetycznego hard science fiction lub kogoś, kto pokochał Lena czy Asimova „Red Rising” nie zachwyci, a sprawi, że uniesie jedną brew do góry i pokręci z politowaniem głową. Jednak kiedy ktoś lubi w miarę lekkie SF, którego trony się wchłania, a nie czyta, zapraszam po dzieło Browna. Smacznego!

Recenzja pochodzi z bloga inkoholiczka.wordpress.com
0 0
Dodał:
Dodano: 28 XII 2015 (ponad 8 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 135
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: nie podano
Wiek: 32 lat
Z nami od: 20 VII 2015

Recenzowana książka

Red Rising. Złoty syn



Człowiek może stać się potworem, ale żaden potwór nie stanie się człowiekiem. Darrow au Andromedus, sławny absolwent Instytutu Marsa, wspina się coraz wyżej po szczeblach kariery wśród Złotej Elity. Jego drogę znaczy krew nie tylko wrogów, lecz i przyjaciół. Jednak celem Darrowa nie jest awans i bogactwo. Młodzieniec wypełnia inną misję – próbuje osłabić Złotych tyranów od wewnątrz i obalić ich b...

Ocena czytelników: 5.12 (głosów: 4)