Spacerek z postapokaliptycznym krajobrazem

Recenzja książki Więzień Labiryntu: Próby Ognia
James Dashner zaintrygował mnie pierwszą częścią „Więźnia labiryntu”, więc z przyjemnością sięgnęłam po tom drugi. Czego oczekiwałam? Być może kolejnych tajemnic i dramatycznych akcji, ale przede wszystkim pogłębienia rysu psychologicznego postaci. Spokój i bezpieczeństwo bohaterów po pierwszym tomie dawały ku temu idealne pole rozwoju. Okazało się jednak, że Labirynt był dopiero początkiem. A chwilowy spokój, to zaledwie sekunda na zaczerpnięcie drugiego oddechu.
Okładka drugiego tomu oddala się nieco od moich skojarzeń z surrealistycznym malarstwem. Dziwnie gładkie kontury spękanej ziemi czynią ją mało rzeczywistą, jak efekt pracy nieszczególnie wprawionego grafika komputerowego. A może z miejsca sugeruje się czytelnikowi, że powieść dotyczyć będzie kolejnego eksperymentu w sztucznie wykreowanym środowisku? W każdym razie brakuje mi w sferze wizualnej wcześniejszej aury tajemniczości i niedopowiedzenia.
Sama powieść rozpoczyna się dokładnie w tym miejscu, gdzie skończył się pierwszy tom historii. Streferze znajdują się w bezpiecznym schronieniu, gdzie mogą się najeść, wykąpać i wyspać. Tak się przynajmniej wydaje do chwili, gdy następnego ranka po ocaleniu, znajdują w jadalni wiszące pod sufitem ciała ich wybawców, a Thomas nie potrafi odnaleźć ani skomunikować się z Teresą. Schronienie otaczają, dobijający się do okien, Paparzeńcy. Nagle pojawia się również człowiek DRESZCZa (wraz z niewidzialną barierą) i bez ogródek oznajmia chłopcom, że czas przejść do drugiej fazy testów. Chłopcy raz jeszcze muszą wziąć udział w przygotowanych przez organizację zadaniach, a stawką w tej chorej grze, jak zwykle, jest ich własne życie. Sto sześćdziesiąt kilometrów i dwa tygodnie. Wypalony do cna świat i nadzieja na lekarstwo na końcu drogi. Tylko jak przetrwać, gdy nie wiadomo, komu ufać? Jak walczyć, gdy nie można zawierzyć własnym oczom i umysłowi? Jak nie zginąć, gdy wszyscy pragną twojej śmierci?
„Próby ognia” posiadają znacznie więcej drastycznych elementów. Niektóre z wizji Dashnera przestają zupełnie odpowiadać obranemu przezeń targetowi. Z drugiej jednak strony pisarz wciąż trwa przy obranej strategii językowej. Dochodzi więc do zadziwiających sytuacji, gdy bardzo plastyczne przedstawienie dekapitacji przy pomocy nowoczesnej technologii (organizmu?) komentowane jest słowami „purwa”. Nie wiadomo, czy śmiać się, płakać, czy trząść ze strachu i obrzydzenia. Ja, z konsternacji, nie robiłam nic.
Nie zmieniła się niestety kwestia psychologii bohaterów, głównie dlatego, że większość z nich wciąż nic nie pamięta. Na ślepo wypełniają kolejne rozkazy (bo i jaki mają wybór?) i dążą do ocalenia życia. Jedynie Thomas śni o przeszłości. Owe obrazy jednak nie mają na niego najkorzystniejszego wpływu. Chłopak najczęściej płacze, albo chciałby płakać. Jest trochę tak jakby czekał na sen, pragnąc więcej zobaczyć; chcąc oderwać się od rywalizacji i pogoni za przetrwaniem. Wspomnienia czynią go również naiwnym i podatnym na manipulacje. Nie potrafi podejść racjonalnie do niektórych spraw i wątków, bowiem oceny z przeszłości i teraźniejszości nakładają się na siebie, często wzajemnie wykluczając. A Thomas chce ufać temu, co było, bo to, co jest wydaje się zbyt okrutne i przerażające.
Dashner zwolnił nieco akcję. Ma się wrażenie, że bohaterowie za dużo chodzą, ale z drugiej strony przemieszczają się zbyt wolno. Po drodze napotykają przeszkody, ale zazwyczaj takie, z którymi nie ma jak stanąć do walki – można jedynie liczyć na cud. W obliczu komplikacji wymagających decyzyjności, bohaterowie nagle głupieją. Popełniają błędy, które nie przystałyby nawet komuś o mniejszym doświadczeniu życiowym. Wydaje się, jakby te błędy wynikały z konieczności urozmaicenia owego chodzenia, a nie z logiki bohaterów.
Zniknęła gdzieś również tajemniczość. Owszem, główny wątek i odpowiedź na pytanie „dlaczego”, wciąż pozostają nierozwiązane, a kolejne wskazówki równie dobrze mogłyby być podawane w jakimś afrykańskim dialekcie, tak niewiele mówią, ale nie pojawiają się nowe sekrety. A przynajmniej nie takie, na które odpowiedzi czytelnik nie domyśliłby się po zaledwie kilku stronach.
W „Próbach ognia” drażnić zaczyna wyjątkowość Thomasa i jej akceptacja przez resztę grupy. Nikt nie zadaje też pytań, które wydają się być podstawowymi. Gdy dochodzi do konfrontacji chłopców z inną grupą o podobnych doświadczeniach, nikt nie pyta o sposoby i przebieg; nie szuka wspólnego klucza albo różnic. Niemniej wciąż chce się dobrnąć do końca i zrozumieć powody działania DRESZCZa. Całe szczęście, że Dashnerowi chociaż element głównej tajemnicy udało się utrzymać na tak samo wysokim poziomie, bo cała reszta zanotowała solidny spadek – różne warstwy literatury (fabuła, akcja, psychologia i język) zaczęły się gryźć, tworząc niejednorodny koktajl; a sam pomysł drugiej próby nie porwał już tak jak pierwsze z zadań. Pozostaje trzymać kciuki za finał i liczyć, że pisarz naprawdę czymś zaskoczy.

Po tę i inne recenzje zapraszam na: http://rec-en-zent.blogspot.com/2015/01/recenzja-ksiazki-pro...
Dodał:
Dodano: 02 I 2015 (ponad 9 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 416
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Alicja
Wiek: 32 lat
Z nami od: 21 I 2011

Recenzowana książka

Więzień Labiryntu: Próby Ognia



„Próby Ognia” to długo oczekiwany drugi tom bestsellerowej trylogii „Więzień Labiryntu”. Znalezienie wyjścia z Labiryntu miało być końcem. Żadnych więcej niespodzianek, żadnych puzzli. I żadnego uciekania. Thomas był przekonany, że jeśli Streferzy zdołają się wydostać, odzyskają swoje dawne życie. W Labiryncie życie było łatwe. Było jedzenie, schronienie i względne bezpieczeństwo. Dopóki Teresa n...

Ocena czytelników: 4.79 (głosów: 31)
Autor recenzji ocenił książkę na: 4.0