„(…) nie można zmusić nikogo do miłości.”*
Życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Czasem układa się idealnie i każdy dzień jest, jak z bajki, ale bywa też tak, że musimy połknąć gorzką pigułkę przygotowaną przez los i zmagać się ze zdradą osoby, którą brało się za ideał, pogodzić odrzuceniem oraz niepowodzeniami. Trzeba jednak wierzyć, że kiedyś będzie dobrze…
„Zoe”
Dwudziestosześcioletnia Zoe Balfour dowiedziała się nie dawano, że jej biologicznym ojcem nie jest Oscar Balfour, bogaty i sławny mężczyzna posiadający osiem córek, a jakiś mężczyzna z Nowego Jorku. Czuje się nieszczęśliwa i nie może odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Postanawia odnaleźć tego mężczyznę i uporządkować chaos w sobie. Jeszcze nie wie jak bardzo zmieni ją ta jedna podróż.
„Emily”
Kiedy Emily, najmłodsza córka Oskara, dowiaduje się, że ma przyrodnią siostrę przeżywa szok i czuje się oszukana, do tej pory uważała rodzinę za idealną, a małżeństwo rodziców bardzo udane. Nie potrafi wybaczyć ojcu tej zdrady i znika z domu po cichu i praktycznie bez niczego. Od tej pory musi ciężko pracować by móc przeżyć kolejny dzień. Pewnego dnia na drodze kobiety staje mężczyzna, którego wolałaby nie spotkać i proponuje jej posadę nauczycielki baletu. Nie wie jednak, że za tą propozycją kryje się jeszcze coś innego.
Bywają momenty, w których ma się ochotę na coś bardzo lekkiego i nie zmuszającego do myślenia, szczególnie gdy z nieba leje się skwar lub deszcz. U mnie w takich chwilach idealnie sprawiają się romanse z Miry. Seria „Córeczki tatusia” zaciekawiła mnie od początku ukazania się zapowiedzi pierwszej części, ale wyjątkowo przygodę z tym cyklem zaczynam od drugiego tomu. Jakie są moje odczucia względem „Za jakie grzechy”?
Zarówno India Grey, jak i Kate Hewitt piszą lekko i przyjemnie. Co prawda nie odstępują od schematów, ale fabuły obydwóch opowiadań są na tyle ciekawe iż ta schematyczność aż tak bardzo nie przeszkadza. Niemniej da się zauważyć, że momentami niektóre wątki są opisane tak, aby tylko były. Brakuje w nich chociażby odrobiny emocji. Akcja toczy się szybko, wydarzenia łączą się w spójną i logiczną całość, ale odnosiłam wrażenie, że obie panie chciały zmieścić jak najwięcej na określonej liczbie stron i wyglądało to jakby duże fragmenty były powycinane. Ale pomimo tych minusów historie są wciągające, na dodatek Hewitt porusza temat niepełnosprawności, może nie wgłębia się w szczegóły, ale za to skupia się na emocjach osoby tracącej wzrok. Patrząc na całokształt, jest naprawdę dobrze.
Nie poczułam żadnych szczególnych sympatii, czy też antypatii do bohaterów, po prostu sobie są. Tacy zwyczajni, nie wyróżniający się niczym szczególnym, ale zarazem nie są jak marionetki, czują, mają swoje poglądy, posiadają wady oraz zalety. Po prostu zabrakło mi w nich tego czegoś. Najbardziej polubiłam chyba Emily oraz Maxa – mieli w sobie najwięcej iskry.
Pomimo wymienionych mankamentów miło spędziłam z tą pozycją jedno bardzo upalne popołudnie. Zrelaksowałam się przy niej, zapomniałam na chwilę o problemach, a tego właśnie oczekuję po książkach tego typu. Czytało mi się ją płynnie i szybko, bez zbytniego okazywania emocji, ale wczułam się w obie historie i byłam ciekawa, jak sprawy potoczą się dalej. Takie czytadło na jeden raz z przewidywalnym zakończeniem, kiedy nie ma się ochoty na nic trudniejszego, tylko coś lekkiego, niezobowiązującego do intensywnego myślenia, ale posiadającego jakąś wartość.
Jeśli ktoś lubi typowe romanse, to „Za jakie grzechy” w mniejszym lub większym stopniu, na pewno przypadnie mu do gustu. Pokazuje, że nie ma idealnych osób ani rodzin, ale zawsze istnieje coś takiego jak wybaczenie i danie szansy.
*str. 67
http://zapatrzonawksiazki.blogspot.com/2014/05/miosc-lekiem-...