Kołysanki dla małych kryminalistów

Recenzja książki Kołysanki dla małych kryminalistów
Gdy frustracja i niemoc zaczynają rządzić rozkładem mojego dnia, aby rozładować wszelkie napięcia wybieram się do małych sklepików z książkami. Nie ma tam co liczyć na nowości, książki szumnie zwane najlepszymi selerami literatury czy nazwiska, które każdemu coś mówią. Słowem nisza i odrzucenie piszczy i skomli na każdej półce. Często niesłusznie. Dlatego też lubię poszukiwać wśród nich perełek, albo chociaż ich podróbek. Niektórym brakuje stron (niestety tych nawet moja natura bratania się z ofiarami, nie toleruje), są poplamione, poobdzierane, czasami wyglądają, jakby jakiś bardzo głodny wegetarian rzucił się z apetytem na rogi. Klimat iście biblioteczny. Kocham to i już. Wśród naprawdę beznadziejnych przypadków można odnaleźć porządny kawałek czytadła – jeśli tylko chcesz. Takim właśnie tworem, godnym uwagi i poświecenia są „Kołysanki dla małych kryminalistów”.

Z okładki dowiadujemy się, iż książka Heather O’Neil jest niczym „Dzieci z dworca zoo”, z tymże akcja dzieje się na ulicach Montrealu. Tani chwyt, zapewne stosowany przy wszystkich tytułach mówiących o trudnym życiu dzieci ulicy. Nie zniechęciło mnie to, szczególnie gdy mój wzrok zjechał nie co niżej i zetknął się z fragmentem i opisem tejże pozycji.

Baby (zabiłabym, albo przynajmniej poharatała rodziców za takie imię) od początku swoich dni na tym łez padole, ma pod górkę. Mama nie żyje, tata jest dla niej bardziej jak starszy, niezbyt odpowiedzialny brat, który wyszukuje wszelkich okazji, aby dostać działkę. Z tego też powodu dziewczynka jest skazana na wiele przeprowadzek, do co raz gorszych melin. Gdy Jules (tenże wyrodny ojciec) nie może już sobie poradzić z nałogiem, dziewczynka trafia do rodziny zastępczej. Oprócz niej znajdowały się tam też inne dzieci, którym los poskąpił rozsądnych rodziców. Następnie przychodzi czas na mieszkanie kontem u jednej z przyjaciółek starego. W końcu poprawczak, nienawiść i… ostatni upadek? Dołek z którego nie pozostaje nic innego jak się w nim zakopać lub odbić?

Heather O’Neil jest mieszkającą w Montrealu scenarzystką, poetką i dziennikarką. Jej debiutancka powieść, do której od pierwszej strony wzdycham, została wielokrotnie nominowana i nagradzana w Kanadzie, USA, Wielkiej Brytanii oraz Irlandii.

„Kołysanki dla młodych kryminalistów” to książka dopracowana, w prawie każdym szczególe. Bohaterzy, jakich dzisiaj trudno spotkać na kartach powieści. Dzieci pokrzywdzone przez los, które wcale nie widzą swojej nędzy – a właściwie żyjąc w środowisku, w jakim żyją uznają je za normalne. Swoim nieodpowiednim zachowaniem często starają się ukryć zakłopotanie, rozpacz, żal czy niewiedzę. Jak wszyscy potrzebują bliskości, są dorosłymi w skórze małego dokucznika. Często brudni, niedożywieni, od początku do końca zakopani w patologii, nie potrafią pokonać środowiska, które otula je niczym drut kolczasty. Autorka wspaniale pokazuje świat nędzy i rozpaczy z perspektywy tych najbardziej pokrzywdzonych. Na przykład Baby, która przez uzależnienie ojca dostała niezłego kopa w tyłek, uznaje że woli, aby brał bo wtedy ją akceptuje, nie krzyczy, zachowuje się „normalnie”, przyjaźnie. Albo chłopiec dokuczający wszystkim w bardzo przykry sposób, wyzywający każdego naokoło od najgorszych – dlaczego tak robi? Co popycha go do bycia chamem numer jeden, skoro tak bardzo potrzebuje przyjaciela? Strach przed brakiem akceptacji, wstyd?

„Nienormalność” życia jakie wiodą mali-pokrzywdzeni widać szczególnie wyraziście, gdy na główny plan wysuwają się dzieciaki z tak zwanych „dobrych domów”. Wtedy to obserwujemy ból i poniżenie oraz zagubienie małych kryminalistów. Za sprawą narracji pierwszoosobowej wszystkie emocje są jeszcze bardziej dotkliwe dla postronnego obserwatora. Nie jestem osobą, która na każdą niesprawiedliwość reaguje łzami, ale tutaj trudno mi było nie uronić choć jednej.

Z tego co zauważyłam czytelnicy narzekają na przekleństwa użyte w powieści. Jest to zdecydowanie błędem. Słownictwo, jak i zachowanie bohaterów ukazuje nam klimat w jakim się wychowują. Trudno o dziecko z ulicy, które zamiast zwyczajowego „spierdalaj” powie „proszę odejdź i mnie nie denerwuj”, tym bardziej, że nie ma wzorca, który powie mu „nie, tak niewolo, afe”.

Książka ma niewymuszony, stały rytm. Pomimo rozbudowanych opisów ulic Montrealu oraz emocji targającymi bohaterami, akcja nie cierpi. Wręcz przeciwnie, toczy się ładnie i zgrabnie do samego końca. Autorka spokojnie prowadzi nas przez kolejne męczarnie i radości czyhające na Baby i jej rówieśników, operuje stylem, jakiego niektórzy mogą pozazdrościć, choć do klasyka pełnego geniuszu, jeszcze jej trochę brakuje.

Książkę szczerze polecam każdemu czytelnikowi. Potrafi wywrzeć wpływ, potargać emocje, które trudno potem wyczesać na gładką taflę. Daje kopa, rodzi pytania, nie warto przechodzić obok niej obojętnie.
0 0
Dodał:
Dodano: 03 I 2014 (ponad 10 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 143
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Monika
Wiek: 32 lat
Z nami od: 14 X 2012

Recenzowana książka

Kołysanki dla małych kryminalistów



Dwunastoletnia Baby szuka po omacku własnej drogi do dorosłości w podupadłej dzielnicy Montrealu, pełnej narkomanów, prostytutek i meneli. Matka dziewczynki od dawna nie żyje, a jej dwudziestosiedmioletni ojciec interesuje się głównie tym, jak zdobyć kolejną działkę. Baby zmienia nędzne mieszkania, rodziny zastępcze, szkoły. Gdy napotka bezwzględnego alfonsa, mistrza manipulacji, rozpocznie prawdz...

Ocena czytelników: 4.75 (głosów: 2)
Autor recenzji ocenił książkę na: 5.0