Kiedy przepaść między marzeniami a rzeczywistością jest zbyt duża

Recenzja książki Zgorzkniała pizda
„Mam trzydzieści lat, dokładnie tyle, ile Isadora w Strachu przed lataniem, ale jestem bez porównania bardziej zmęczona i zniechęcona. Rodzinne piekło wyssało ze mnie energię i pozostawiło w środku emocjonalne brudne plamy. Mogłabym być nią. Mogłabym być tobą, Isadoro, gdybym cokolwiek czuła. Ale wszystko się zblokowało i nie czuję już nawet strachu przed lataniem”

Sara ma trzydzieści lat i czuje się zgorzkniałą pizdą. Na pozór ma wszystko, co powinno ją uszczęśliwić – kochającego męża, zdrowe dziecko i stabilizację materialną, a jednak nie czerpie zadowolenia z życia. Pewnego dnia ma już wszystkiego dość i postanawia uciec na Teneryfę, żeby odpocząć i przemyśleć swoje życie. W podróż kobieta zabiera powieść Ericki Jong „Strach przed lataniem”, która nie tylko umila jej czas, ale prowokuje do wspomnień, refleksji i marzeń. Tydzień na Teneryfie bez najbliższych pozwala Sarze nabrać dystansu, ale czy to wystarczy, żeby odkryć swoje pragnienia i znaleźć drogę do szczęścia?

Sara niewątpliwie jest osobą zagubioną i nieszczęśliwą. Życie ją rozczarowało, a instytucja małżeństwa okazała się przereklamowana. Proza życia zmieniła księcia z bajki w męża, który nie zawsze może stanąć na wysokości zadania. Macierzyństwo wiązało się z ciężką pracą wymagającą całodobowej dyspozycyjności. Zmęczona, sfrustrowana i niedoceniana przestaje czerpać radość z życia. Budzi się w niej poczucie niesprawiedliwości wynikające z nadmiaru obowiązków i zamiast szukać kompromisu użala się nad sobą popadając w apatię. Nie ma pewności czy podjęła właściwe decyzje, ale zamiast szukać w sobie odpowiedzi na pytanie: "Czego pragnę?, zazdrości singielkom i współczuje wszystkim kobietom dzierżącym los żony.

Wyjazd na Teneryfę pobudza ją do wspomnień i refleksji nad rolą i pozycją kobiety we współczesnym świecie. Obserwuje turystów i na podstawie ich zachowań wyciąga wnioski. Analizuje swoje dzieciństwo, pierwsze związki z mężczyznami oraz małżeństwo. Uświadamia sobie, że jako kobieta odgrywa wiele ról: córki, żony matki, ale w żadnej z nich nie czuje się do końca spełniona. Ma pretensje do ojca o brak uwagi i konieczność zabiegania o jego ciepło. Do męża o niezrozumienie i obarczanie nadmiarem obowiązków. Najmniej problemów przysparza jej syn, ale dręczą ją wyrzuty sumienia, kiedy „kradnie” trochę czasu dla siebie. Zastanawia się czy dokonała właściwych wyborów i kumuluje w sobie ten żal i gorycz, która doprowadza ją do zgorzknienia.

Maria Sveland pokazała kobietę jakich wiele. Podczas lektury momentami widziałam siebie i doskonale rozumiałam rozterki bohaterki. Każdy z nas ma czasem takie dni, kiedy wszystko go przytłacza, przerasta i brakuje sił do walki. Są chwile, gdy sama czuję się jak zgorzkniała pizda, gderliwa zołza wykazująca typowe objawy PMS, ale nie potrzebuję ucieczki, żeby poradzić sobie z dręczącymi mnie demonami. Małżeństwo to wbrew pozorom jeden wielki kompromis, pole walki o władzę i wpływy, gdzie jedne bitwy się wygrywa, a inne przegrywa.

W powieści Marii Sveland nie znalazłam nic nowatorskiego, przebyłam krótką drogę z dojrzałą kobietą, która zagubiła się w swoim życiu. Odkryłam przyczyny i podłoże jej frustracji i razem z nią doszłam do odpowiednich wniosków. Nie zaskoczyło mnie zakończenie i wybór, jakiego dokonała. Autorka poruszyła kilka ważnych kwestii, z którymi boryka się większość kobiet takich jak: spełnienie w związku, odkrywanie blasków i cieni rodzicielstwa, równouprawnienie czy odnalezienie własnego sposobu na szczęście.

Pisarka posługuje się lekkim i przystępnym językiem, który pozytywnie wpływa na komfort czytania. Udało się jej stworzyć ciekawy i wiarygodny portret psychologiczny bohaterki. Dużym plusem jest skupienie na emocjach i przemyśleniach Sary. Zabrakło mi jednak w niej charakteru i odebrałam ją jako infantylną i rozczulającą się nad sobą kobietę, która zamiast zmierzyć się ze swoimi problemami wybrała ucieczkę. Wspomnienia z przeszłości wzbogaciły przedstawiony obraz, ale niektóre z nich niewiele wnosiły do historii i wywoływały we mnie znużenie.

„Zgorzkniała pizda” to debiut literacki Marii Sveland - szwedzkiej pisarki, dziennikarki i feministki, autorki wielu cenionych programów dla radia i telewizji m.in. „Jak dziwka”, za który w 2003 roku zdobyła nagrodę Ikarospriset.

Przygoda z tą lekturą była dla mnie ciekawym doświadczeniem, ale nie uświadomiła mi niczego, o czym sama z własnego doświadczenia bym nie wiedziała. Książkę mogę polecić dziewczynom dojrzałym, którym bagaż doświadczeń umożliwi łatwiejsze zrozumienie przedstawionych zagadnień.

http://nieczytam.blogspot.com/2013/10/kiedy-przepasc-miedzy-...
0 0
Dodał:
Dodano: 21 X 2013 (ponad 11 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 260
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Agnieszka
Wiek: 48 lat
Z nami od: 14 VIII 2013

Recenzowana książka

Zgorzkniała pizda



Sara ma trzydzieści lat i już jest zgorzkniała. Jest prawdziwą zgorzkniałą pizdą. Pewnego styczniowego dnia, kiedy wszystko staje się nie do zniesienia, zostawia męża i dziecko, i chcąc spokojnie pomyśleć wyjeżdża na tydzień na Teneryfę. Do czytania w podróży zabiera klasyk z lat siedemdziesiątych – Strach przed lataniem Eriki Jong. Podczas lektury zastanawia się, jak doszło do tego, że bardziej...

Ocena czytelników: 3.12 (głosów: 4)