Głeboki mrok i siła metafor.

Recenzja książki Wielki północny ocean: Morze
Przyszedł i czas na recenzję jednej, z trudniejszych książek na jakie ostatnio trafiłam. Owszem, słyszałam o jej premierze, lecz zrządzeniem losu nie zakupiłam. Potem żałowałam. Wola posiadania jednak została. Na naszym, polskim rynku mamy masę wspaniałych autorów. Co chwile odkrywam nowe nazwisko, i co chwilę zadaje sobie pytanie czemu nie wcześniej nie dane mi było przeczytać publikacji tego autora. Nie powiem, że debiutów się nie boję. Jak każdy czytający zdaję sobie sprawę, że czasem jest gorzej, a czasem lepiej. Czasem zwyczajnie autor potrzebuje czasu by móc się rozwinąć i wsiąknąć w klimat w jakim się porusza. Są jednak twórcy, którzy od pierwszej strony robią tak ogromne wrażenie na czytelniku, iż nie sposób przejść obok ich prac obojętnie. Kilka razy w księgarniach trzymałam w rekach tę książkę, oczarowana zapowiedzią trylogii zawartą na okładce. Za każdym razem jednak brały nade mną górę instynkty samozachowawcze, nie nie pytajcie. Finanse to moje przekleństwo. Książka moim zdaniem ginie gdzieś na półkach. To wielka strata dla samej autorki. Wystawione widzę pozycje, które są bardzo słabe, albo są bestsellerami. Natomiast trzeba się nie lada natrudzić, by w gąszczu wydawniczym wyszarpać coś, co godne jest uwagi. Wracając jednak do samej książki.
To pierwszy tom z pięciu jaki się ukazał. Na razie możemy zaopatrzyć się w trzy, gdyż reszta nadal jest w trakcie przygotowania, bądź nawet - pisania. Tego akurat nie wiem. Okładka jest interesująca. I choć książka niesie za sobą mrok, który wyziera prawie z każdej jej stronicy, ta jawi się nam zielenią. Oczywiście czytelnik, który zagłębia się w nią jest w stanie umieścić ruiny w samej powieści, choć przyznam szczerze, że jakoś inaczej je sobie wyobrażałam. Książka czaruje swym dziwacznym, nasyconym metaforami świecie. Jestem człowiekiem prostym, prostego rozumowania i nauczonym żyć wedle starych przysłów. I choć jestem racjonalna i rzeczowa, a czasem innym jawię się jako ktoś oschły i zdystansowany, to tu mój świat legł w gruzach. Ta książka przewraca cały mój dotychczasowy porządek. Pożądam genialnego pisania! Nie sięgam po coś co mnie nie przekonuje, a już tym bardziej unikam rzeczy szablonowych i powielanych za każdym razem przedstawianych jako coś świeżego i genialnego. Chylę czoło, a to dopiero pierwszy tom. Co ja pocznę jak zabiorę się za drugi, trzeci potem kolejne? Czy nadal będę w takim stanie jak po przeczytaniu tego? Czas pokaże. Ale o czym sam pierwszy tom.

Autorka przenosi nas do świata małego chłopca o imieniu Rin. Mieszka on razem z ojcem, grabarzem, w kraju o nazwie Eskaflon. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego. Przecież grabarze też posiadają dzieci. Jednak tutaj jest on czymś na wzór psa, nie posiadającego żadnych praw. Jego podłe położenie wiąże się jedynie z razami i nienawiścią otoczenia. Sam rodziciel nie należy do ludzi ciepłych i kochających. Nie szczędzi dziecku batów i kopniaków. Wyrasta więc on w ciszy kopanych grobów, a jedynymi jego przyjaciółmi są zmarli milczący tak samo jak on. Matki już prawie nie pamięta, odeszła do nich kiedy był jeszcze bardzo mały. Zrządzeniem losu, pewnego dnia zostaje wyratowany z bardzo kłopotliwej sytuacji. I gdyby nie czarny jeździec, pewnie niechybnie by zginał. Dostaje on do niego podarunek i słowa, które wdzierają się w jego chłopięcy umysł jak robak: Mężczyźni nie płaczą. Od tego czasu łzy na jego policzkach stanowią rzadkość, a ten kto je dostrzega jest bardziej zaskoczony niż sam płaczący. Od młodych lat uczony jest być posłusznym, a w jego lodowych oczach nie ma cienia sprzeciwu. Zmuszany do zginania karku pod cisami i razami staje się zimnym i niedostępnym, a rzadkie zrywy ciepłych emocji jakie możemy dostrzec w nim, są czymś co daje jeszcze nadzieję, że owo dziecko ma w sobie coś z istoty ludzkiej. Rin to też pojętny i bystry młody człowiek. Szybko się uczy, a jego miłością stają się księgi oraz rachowanie. Pewnego dnia w progach ich obskurnej chaty, staje żołnierz i daje ojcu młodego Rina propozycje nie do odrzucenia. Skuszony złotem, sprzedaje dziecko w służbie krajowi. Tak oto zaczyna się jego podroż przez ostępy i niedostępne tereny, a on sam przepełniony chłodem i barkiem okazywania emocji staje się ulubieńcem i pupilem. Jego służalczość oraz wykonywanie poleceń pod każda komendę otwiera bramy, o których niektórzy mogą jedynie pomarzyć. Poza tym jest opanowany i nawet kary cielesne czy znęcanie się psychiczne, nie są w stanie wyrwać go z ramion własnego umysłu.

Początki bywają trudne. I w tym przypadku tak było. Przebrnięcie przez pierwszy rozdział było nie lada wyczynem. Miałam bardzo duży problem zanurzyć się w tej gęstwinie czarnych chmur jakie na mnie spłynęły podczas lektury. Im więcej czasu spędzałam z książką, tym bardziej mój nastrój przypominał grobową pieśń. Rekwiem, które dudniło mi pod czaszką potęgowane każdą, kolejną stronicą. Już miałam odkładać by odetchnąć, ale coś kusiło mnie bym czytała dalej. Jednak moje ciało potrzebowało tego słońca, które ogrzało by moje wychłodzone lękiem członki. Mówiłam sobie, że podołam i przeczytam jednym tchem. Niestety nie udało się. Książkę odkładałam, by odsapnąć od tych wszystkich opisów, smętnych ścian i słów, które echem odbijały się od głowy. Wszystko malowało się na czarno-biało i tylko gdzieniegdzie, w oddali, widziałam światełko rozjaśniające mrok. Rin, sam w sobie, na początku jest irytujący. Nie lubię go. Nie mogę pojąc, jak dziecko może być tak nieczułe i zimne. Jego zachowanie na wskroś mnie przeraża. Po czasie przychodzi głęboka refleksja i w końcu zrozumienie jego posągowej natury. Przyszło mi to jednak z nieukrywanym trudem. Autorka rysuje przed nami świat pełen zaskakujących rzeczy i mimo, że powieść jest w klimacie fantasy, nie udało mi się tego dostrzec. Zbyt mocno wciągnęły mnie opisy, które nierzadko sprawiały, że miałam przed oczami świat w jakim żyją kreowani bohaterowie. Dostajemy bardzo dobrze napisaną powieść. Niebywale plastyczną i realistyczną, w której każdy ma swoją tajemnicę, o której niekoniecznie ma ochotę rozmawiać. Gdzie zabijanie ludzi czy rozszarpywanie ich przez dzikie zwierzęta to norma i jakoś nikogo to nie porusza. To nie jest łatwa książka. Jeśli ktoś jest delikatny i wrażliwy - niech czyta romanse paranormalne, a tego nie dotyka. Fascynacja wymieszana z niepokojem i przenikliwym zimnem. Tę pozycję czyta się fragmentami, tylko dlatego, że jej nadmiar nas dusi. Polecam bardzo. I zabieram się za czytanie drugiego tomu. Równie przerażona, jak za pierwszym razem.


Zapraszam na strony mojego autorskiego bloga:
http://stagerlee101.blogspot.com/
0 0
Dodał:
Dodano: 06 VIII 2013 (ponad 11 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 183
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Stag
Wiek: 45 lat
Z nami od: 04 IV 2013

Recenzowana książka

Wielki północny ocean: Morze



Wielki Północny Ocean to pięciotomowa powieść rozgrywająca się w fikcyjnym Królestwie Eskaflonu. Rin, syn grabarza, którego – z racji pochodzenia i zajęcia – ludzie zaliczają do nieczystych, trafia pod skrzydła Wolnego Kruka – okrutnego żołnierza, mistrza fechtunku i tortur. Rin, uznając w nim pana swego życia i śmierci, wkracza w świat, w którym tylko bezwzględne posłuszeństwo przynosi bladą obie...

Ocena czytelników: 6 (głosów: 1)
Autor recenzji ocenił książkę na: 6.0