Skrzydła nad Delft

Recenzja książki Skrzydła nad Delft
Holandia, połowa XVII wieku, Delft. Tutaj mieszka młodziutka Louise Eeden, córka znanego projektanta porcelany. Dziewczyna zafascynowana otaczającym ją światem, zakochana w rozgwieżdżonym niebie, niezwykle ciekawa tajemnicy wszechświata, nade wszystko kochająca swojego dobrodusznego i mądrego ojca. Los rzuca ją w sytuację - jak się zdaje - bez wyjścia: nieuchronne narzeczeństwo ze spadkobiercą ceramicznego imperium Delft, Reynierem DeVriesem. Wytchnienie od męczących dylematów związanych ze swoja przyszłością panienka Eeden odnajduje w pracowni malarskiej mistrza Haitinka, gdzie rozpoczynają się prace nad jej portretem.

Mistrz Haitink i czeladnik Pieter pokazują Louise tajemniczy świat barw, perspektyw, gry świateł, "alchemii" tworzenia niezwykłych kolorów... Ale Pieter daje Louise więcej niż nowy, malarski świat do odkrycia. Daje jej opowieść o malowaniu pustego kieliszka, która staje się zaczątkiem niebanalnej znajomości tej dwójki młodych - jak potoczą się ich losy?


Skrzydła nad Delft to opowieść o przyjaźni i ciężkich do przeskoczenia barierach jakimi są pochodzenie i religia - między wyznawcami protestantyzmu a katolicyzmu trwa "cicha, zimna wojna". Jest to książka pisana tak lekko, że niemal "malowana" słowami, opisy miejsc i wydarzeń są tak "miękkie", "plastyczne" i "pastelowe", że od książki nie sposób się oderwać. Urozmaiceniem dla czytelnika są grafiki przedstawiające bohaterów (na szczęście nie są zbyt sugestywne i nie wpłynęły w żaden sposób na moje wyobrażenia) oraz urokliwe zakątki miasta. Dodatkowym plusem pozycji jest to, że bardzo łatwo odnajdujemy się w narzuconych nam realiach - czyli w holenderskim XVII-wiecznym miasteczku, co jest zasługą prostego języka i doskonałych według mnie opisów otoczenia i ducha epoki. Mimo, że mogłabym ją zaliczyć jako tzw. "light read", pozycja ta niesie ze sobą mnóstwo ciepła, uśmiechu ale i refleksji.

Spokojny, czarujący nurt wydarzeń pod koniec zmierza ku dramatycznemu zwrotowi, a zakończenia nie da się w żaden sposób przewidzieć. Nie mam pojęcia jak dalej potoczy się ta opowieść - ku mojemu szczęściu jest to pierwszy tom trylogii o Louise! - ale wiem, że pochłonę kolejne części z nieukrywaną ciekawością.
0 0
Dodał:
Dodano: 25 VI 2012 (ponad 12 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 165
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: nie podano
Wiek: 34 lat
Z nami od: 26 V 2012

Recenzowana książka

Skrzydła nad Delft



Opis Holenderskie miasteczko Delft, połowa XVII wieku. Louise Eeden jest córką uznanego projektanta porcelany i doskonale wie, czego oczekuje się od niej ze względu na interesy rodzinne. Kiedy więc ojciec zleca słynnemu artyście, Jacobowi Haitinkowi, wykonanie jej portretu, przystaje na to, choć niechętnie, podobnie jak godzi się z myślą, że dla dobra prowadzonej przez ojca firmy ma wkrótce poślub...

Ocena czytelników: 4.5 (głosów: 5)