Wszyscy patrzyli, nikt nie widział

Recenzja książki Wszyscy patrzyli, nikt nie widział
Wszyscy patrzyli, nikt nie widział to miał być pewniak. Książka, która w zasadzie musiała mi się spodobać - zapowiadał się mój ulubiony klimat, trochę humoru, trochę mroku, do tego ciekawa fabuła... Ale nic z tego.



Slava jest szulerem. Nie byle jakim - to uczeń samego Profesora. Samo to sporo znaczy, ale nie wystarczy - musi udowodnić swoją wartość. Szykuje więc całkiem spory przekręt, ale ten wymyka mu się spod kontroli. Nieświadomie zadarł z bardzo potężnymi ludźmi, do tego w niezbyt sprzyjającym czasie.



Powieść Marchewki nie jest dobra. Ani trochę. Przede wszystkim brak jej porządnej fabuły. Przez dobrą połowę książki nie bardzo wiadomo o co chodzi, do czego wszystko zmierza. W drugiej połowie wydarzenia zdają się mieć bardziej sensowny klucz, układają się w jakąś całość. Niestety, już mniej sensowną, jeśli spojrzeć na nią z perspektywy zakończenia - to jest nieprzewidywalne, ale nie dlatego, że autor tak zakręcił czytelnikiem, że nie mógł on na nie wpaść. W żadnym razie, po prostu nie wiemy z czego wynika, bo w tekście nie było żadnej wskazówki - deus ex machina, pojawia się bohater, który jak się okazało wszystkim staruje. Nie pierwszy raz zresztą, bo i wcześniej wprowadzano niesamowite zbiegi okoliczności (choćby Anton), by pomogły bohaterom. Sprawy fabuły nie poprawiają też retrospekcje pojawiające się co kilka stron. Po pierwsze można się pogubić, co ostatecznie dzieje się w jakim czasie, po drugie niekoniecznie coś wnoszą do fabuły. Mistrzostwem jest dla mnie retrospekcja pokazująca lekcję Slavy na temat ukrywania pieniędzy, potem podsumowana jednym zdaniem kilka stron później - to nie można było od razu tego jednego zdania?



Bohaterowie też nie zachwycają. Slava jest jakoś wykreowany - młody, ambitny chłopak, który co rusz pakuje się w kłopoty, chcąc udowodnić swoją wartość. Wiem, że to fraza, która pojawia się w co drugiej recenzji, ale naprawdę tyle o nim wiemy. A to i tak dużo. W powieści pojawia się jeszcze wiele postaci, ale cóż z tego, skoro ich charaktery zostają zarysowane na zasadzie "ten jest taki, jest mistrzem w tym"? I tyle. Nie ma opcji, żeby poznać bohaterów w inny sposób, nawet reakcje na wydarzenia nie są opisywane, nie ma też mowy o rozwoju. Strasznie denerwujące jest to w przypadku postaci pierwszoplanowych - Petr przewija się przez pół książki, rozpętuje w mieście wojnę, ale brakuje tu uzasadnia - po co to robi, co dokładnie zamierza na tym zyskać? I właściwie dlaczego wszyscy nazywają go złodziejem, skoro przez całą powieść nic nie kradnie a morduje? Kim on w ogóle jest i skąd się wziął? O postaciach drugoplanowych nie ma co mówić - są, opisani jedynie przez określoną umiejętność i (najczęściej) rodzaj śmierci jaki im przypada. Nie będę nawet udawała, że potrafię przywołać wszystkie nazwiska oraz opisać czym i w jakim celu się zajmowali. Nie da się.



Więc może konstrukcja świata nadrabia pozostałe braki? W końcu w opisach książki zdarza się stwierdzenie, że Hausenberg jest osobnym bohaterem... Niestety nie. Przestrzennie miasto jest całkiem nieźle opisane - poznajemy dzielnice, dość łatwo wyobrazić sobie odrapane kamienice i wąskie uliczki, którymi chodzą bohaterowie. Niektóre lokale też są nie najgorzej opisane. Cóż z tego jednak, skoro to nie wystarczy, by mówić o świecie przedstawionym? Miasto zdaje się być kolebką wszelkiego zła - uczciwych ludzi tam nie ma, nikt nie zajmuje się normalną pracą, a nawet jeśli się zajmuje, to i tak niezły z niego zabijaka. Wprawdzie dość często wspomina się o robotnikach pracujących w fabrykach alchemików, ale jedynie jako o biedakach ciężko pracujących. Najwyraźniej zresztą też nie są uczciwymi ludźmi, skoro tylko czekają na zatrudnienie przez Petra i nikt nie ma wątpliwości, że będą go chcieli. O tym, co się dzieje poza miastem nie wiemy absolutnie nic - są jakieś dalekie kraje, jakiś król, ale nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.



Jest tylko jeden plus w powieści - przedstawienie Teatru i jego dyrektorki. Podoba mi się pomysł miejsca sztuki, które wymyka się rządzącym w mieście prawom i potrafi narzucić własne, a także szacunku jakim darzona jest artystka. Pomysł też jest całkiem nieźle zrealizowany i za to autorowi należy się pochwała. Szkoda, że tylko za to.



Wszyscy patrzyli, nikt nie widział jest tytułem, ale może być też całkiem niezłym podsumowaniem powieści - patrzyłam, czytałam, szukałam, ale ani fabuły, ani kreacji czegokolwiek nie zauważyłam. Jedynie przez 330 stron zastanawiałam się, do czego to prowadzi i czy znajdę jednak coś dobrego. Jak widać nie znalazłam.

---
Także na coffee-kafes.blogspot.com
Dodał:
Dodano: 02 III 2018 (ponad 6 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 120
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Aleksandra
Wiek: 32 lat
Z nami od: 21 VI 2010

Recenzowana książka

Wszyscy patrzyli, nikt nie widział



Jeżeli boisz się ryzykować, nawet nie siadaj do gry. Hausenberg to miasto, które nie ma litości dla słabych. Sposobów, żeby cię przerobić, jest wiele: kieszonkostwo, obijana albo stara dobra szulerka. Lecz jeśli jesteś charakterny i nie boisz się grać o wysokie stawki, będziesz zachwycony! Slava, młody, szatańsko zdolny szuler, wyznaje jedną zasadę – jeżeli czegoś chcesz, musisz to sobie wziąć....

Ocena czytelników: 4 (głosów: 1)