W świecie zapomnianych

Recenzja książki Amerykańscy bogowie
Gdy jesteśmy młodzi, nie myślimy o tym, co będzie. Snujemy odległe plany, mamy marzenia, ale nie zdajemy sobie sprawy, że pewnego dnia będziemy starzy i niekoniecznie nauczymy się funkcjonować w nowym świecie, gdzie wszystko się zmienia. Często myślimy, że ten starszy pan jest zabawny, a ta starsza pani to jakaś dziwna i zbyt powolna. Pewnego dnia to właśnie o nas tak będą mówić. Czy myśleliście kiedykolwiek nad tym? Tu od razu pojawia się kolejna tematyka – bardzo przykra dla nas. Nie zdajemy sobie sprawy, że pewnego dnia nikt nie będzie o nas pamiętał. Jedynie co po nas w najlepszym wypadku pozostanie to jakieś zdjęcie, czy może przedmiot. Przerażające i niestety prawdziwe. Pojawia się pytanie, jak to zmienić. Czy w ogóle jest taka możliwość?

Cień ostatnie lata spędził w więzieniu. Jest to olbrzymi mięśniak, który jest zadziwiająco dobry jak na takie miejsce. Jednak coś musiał zrobić, że wyrok został wydany. Ale jak się mu przygląda, to trudno powiedzieć, że ktoś, kto codziennie ćwiczy sztuczki z monetami i czeka na ukochaną żonę, mógł kiedykolwiek zrobić coś złego. Na szczęście nie pozostało już wiele. Cień odlicza dni do uwolnienia. Ma wszystko zaplanowane – wróci do swojej małżonki i domu, ma załatwioną pracę u starego przyjaciela. Wszystko wróci do normy, a może nawet lepiej... Tylko pewnego dnia coś się zmienia. Mężczyzna już to wie, kiedy kilka dni przed wyjściem zostaje wezwany i patrzy na przygnębione miny policjantów i strażników. Coś musiało się stać. Tylko co? Odpowiedź jest gorsza niż wyrok – jego ukochana Laura nie żyje. Ten fakt zmienia całe życie Cienia w koszmar. Może właśnie dlatego decyduje się przyjąć pracę od obcego człowieka – Wednesday'a. Co z tego wyniknie? Z jakiego świata naprawdę pochodzi jego pracodawca? Czy można walczyć z zapomnieniem?

Jak pewnie niektórzy z was pamiętają, w pewnym momencie podczas wakacji miałam manię na punkcie twórczości Neila Gaimana. Oczywiście jak się domyślacie, przyczyniły się do tego piękne, nowe wydania tych książek. Oczarowały mnie i zachęciły do zapoznania się wreszcie z tymi sławnymi powieściami. Gdy zaczęłam czytać, zrozumiałam, że jest to wręcz wybitny autor. Umie uchwycić istotne problemy dnia codziennego w iście bajkowej scenerii. Po prostu byłam w szoku, że tak można się bawić różnymi motywami i jeszcze w dodatku robić to w genialny sposób. Jednak po tych dość dziecięcych opowiastkach zdecydowałam się po sięgnięcie jakiegoś mocniejszego jego dzieła. Padło na "Amerykańskich bogów".

O pomyśle nie mam pojęcia co napisać. Gaiman tyle razu już mnie zaskoczył, że miałam wątpliwości, czy znowu mu się to uda. A jak się okazało, nawet nie powinnam tak myśleć. Po raz kolejny dałam się wkręcić i urzec niekonwencjonalnemu podejściu do ważnych kwestii dotyczących naszego życia. Niby z chodzącymi po naszym współczesnym świecie bogami spotykamy się w "Percym Jacksonie", lecz "Amerykańcy bogowie" powstali wcześniej i ich historia jest trochę inaczej ukazana. W mojej głowie ten pomysł trochę się nie mieści. Pojawia się tam tyle wątków, które potrafią wprowadzić w szok, a przy tym są idealnie połączone z całością, że czasami wręcz wychodzi to poza moją wyobraźnię.

Styl Gaimana jest odmienny niż ten, z którym dotychczas się zapoznałam. Oczywiście podstawowe kwestie pozostają takie same, ale jest wiele zmian. Po pierwsze nie jest on już tak typowo baśniowy. Czasami pojawiają się takie nawiązania, ale nie są one tak wyraźne, jak w tych powieściach, które czytałam. Nowością jest dla mnie wprowadzenie wulgaryzmów i ogólnie brutalnego, takiego dość ostrego języka. Jestem pod wrażeniem, że autor poradził sobie i z taką stylizacją, jednakże nie jestem do końca co do tego przekonana. Chyba wolę tę delikatność i dziecięcą magię, która otacza nas na każdym kroku.

Powieść czytałam naprawdę długo jak na mnie. Nie jest może to króciutka książeczka, ale spodziewałam się, że usiądę i będę czytać ją, kiedy tylko się da. Niestety nie było tak. Początek wydawał się ciekawy, ale w moim mniemaniu zbyt szybko zmieniło się to i przeszliśmy do zbytniej monotonni. Czasami musiałam wręcz zmuszać się do czytania. Nawet w pewnym momencie miałam pomysł, żeby odłożyć tę historię na półkę, ale to jest jednak mój ukochany Neil Gaiman, a z jego książkami takich rzeczy po prostu się nie robi, więc dotrwałam do końca, który w pewnym momencie nabrał dynamiki. Cała fabuła jest nieprzewidywalna pod żadnym względem, co dla mnie osobiście jest olbrzymim plusem. Niby miałam swoje przypuszczenia, ale one nigdy się nie spełniały, co wywoływało we mnie uczucie irytacji, ale tej, którą właśnie lubię czuć podczas czytania. Aczkolwiek "Amerykańscy bogowie" wydają się dla mnie bardzo skomplikowani, co działało negatywnie na moje odczucia. Na szczęście pisarz wykazał się niezwykłymi pokładami wiedzy na najróżniejsze tematy. Dla tego było warto czytać.

Samo uniwersum jest na duży minus. W ogóle go nie rozumiałam. Tu byli jacyś sobie bogowie, tam jacyś byli i oni się o co gdzieś tam kłócili... Niestety właśnie taki chaos miałam w głowie. Całej tej historii brakowało podstaw, które pozwoliłyby na poruszanie się w tym świecie. Myślę, że właśnie przez to umknęło mi wiele istotnych spraw, które mogłyby nadać inne znaczenie całej opowieści.

Cienia po prostu uwielbiam. To taki miły osiłek, a przy tym całkiem niegłupi. Nieraz i nie dwa zaskoczył mnie i innych bohaterów swoją pomysłowością i posiadaną wiedzą. A przy tym był tak dobrym człowiekiem z wieloma rozterkami na tematy typowo życiowe. Kogoś takiego po prostu nie da się nie polubić. Tak niewiele pragnął, a tak wiele musiał osiągnąć. Samego Wednesday'a od początku nie lubiłam, ale nie oznacza to, że był źle wykreowaną postacią. Wręcz przeciwnie – jego osobowość była bardzo rozbudowana i miała wiele sprzeczności. Po prostu jego charakter nie odpowiadał mi. Za to moją sympatię zyskał Nancy. Stało się to dzięki jego indywidualności. Uwielbiam takie osoby i w książkach, i w prawdziwym życiu. Niedawno została wznowiona powieść Gaimana "Chłopaki Anansiego", która opowiada o jego synach. Niestety jeszcze jej nie mam na swojej półce, ale zamierzam to zmienić w najbliższym czasie. Bo to jak zostali wykreowani bohaterowie w "Amerykańskich bogach" jest po prostu mistrzostwem. Każdy miał swój niepowtarzalny charakter i spojrzenie na świat. Rzadko kiedy poznawaliśmy kogoś lepiej, ale nawet przy krótkich spotkaniach zdawaliśmy sobie sprawę, że za tym człowiekiem kryje się długa, najczęściej tragiczna historia, która go ukształtowała.

Ta powieść Neila Gaimana jakoś bardzo nie przypadła mi do gustu, ale to wyłącznie przez swoją odmienność. Mimo że sama się trochę zawiodłam, to doskonale rozumiem, czemu wielu czytelników uważa, że to jego najlepsza opowieść. Pisarz zachowuje swój specyficzny styl, ale ukazuje się też w nowej odsłonie. Przynajmniej dla mnie, bo tak naprawdę jest to jedna z pierwszych jego książek, więc dopiero później następują pewne zmiany w klimacie historii. Tymczasem z całego serca zachęcam was do przeczytania "Amerykańskich bogów" oraz innych książek autora, bo naprawdę jeśli tylko lubicie fantastykę, to warto.
Dodał:
Dodano: 17 X 2017 (ponad 7 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 142
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: Ola
Wiek: 26 lat
Z nami od: 04 IX 2014

Recenzowana książka

Amerykańscy bogowie



Tytuł oryginału: American Gods Tłumaczenie: Paulina Braiter Rok pierwszego wydania: 2001 Rok pierwszego wydania polskiego: 2002 stron: 608 Po trzech latach spędzonych w więzieniu Cień ma wyjść na wolność. Ale w miarę jak do końca odsiadki pozostają tygodnie, godziny, minuty, sekundy, czuje narastający niepokój. Na dwa dni przed zakończeniem wyroku, jego żona, Laura, ginie wypadku samochodowy...

Ocena czytelników: 5.24 (głosów: 56)
Autor recenzji ocenił książkę na: 4.5