START zamknięty Konkurs: Dziedzictwo

BARMAN2005 | Utworzono: 16 IX 2012, 10:31:38 (ponad 12 lat temu)
Wydawnictwo Insignis jest sponsorem nagrody: "Dziedzictwo" - Katherine Webb.

Więcej informacji o książce:
http://www.webook.pl/b-41271,Dziedzictwo.html

Zasady konkursu:
- Do wygrania są 3 egzemplarze książki: "Dziedzictwo" - Katherine Webb.
- Opisz swoje najwspanialsze wspomnienia z dzieciństwa i napisz co sprawiło że tak bardzo utkwiły Ci w pamięci.
- Konkurs trwa od 16.09.2012 do 29.09.2012 włącznie.
- W konkursie mogą brać udział tylko osoby mieszkające na terenie Polski.
- Po wyłonieniu laureatów otrzymają oni email o wygranej. Jeśli w ciągu 3 dni laureat nie potwierdzi chęci odebrania nagrody przepada ona na rzecz innej osoby.
Odp: 17, Odsłon: 22530, Ostatni post: ponad 12 lat temu przez BARMAN2005

Odpowiedzi do tematu

1 2  > | Wszystkich odpowiedzi: 17

spacerwchmurach | 17 IX 2012, 20:43:17 (ponad 12 lat temu) +3 -1 | 1#
Moim najwspanialszym wspomnieniem z dzieciństwa są zabawy z rówieśnikami. Mieszkam na niewielkiej wsi, przez którą nie przejeżdża nikt poza jej mieszkańcami. Gdy byłam mała, ruch był jeszcze mniejszy niż teraz, co umożliwiało bezpieczną zabawę na drodze. To były piękne czasy, gdy wystarczyło wyjść z domu, i po prostu podłączyć się pod inne dzieci. Wtedy nikt nie patrzył na nas krzywo, nikt nie oceniał naszego ubioru, naszej rodziny. Liczyła się po prostu dobra zabawa, a im więcej dzieci - tym lepiej. Ta mało uczęszczana droga była nasza. Należała do dzieci. To my spędzaliśmy całe dnie na niej, grając w wszystkie możliwe gry. To my byliśmy życiem tej niewielkiej wsi. Bardzo chciała bym wrócić do tych czasów, gdy można było spędzać czas z kimś, i nie być przy tym ocenianym za każdy niewłaściwy ruch, za wygląd, za nasze towarzystwo. Niestety, to jest tylko i wyłącznie urok dzieciństwa. Bo tylko dzieci potrafią patrzeć wyłącznie sercem.
Naimille | 17 IX 2012, 21:39:03 (ponad 12 lat temu) +2 -0 | 2#
Kiedy miałam osiem lat wyjeżdżałam razem z kuzynką na wakacje na wieś. Karmiłyśmy kury, wyprowadzałyśmy krowy klepiąc je po zadkach i wołając: 'hoł Bestra, hoł'(wuja kazał nam przy tym pilonować, żeby na niebie nie pojawił się żaden ptak, bo taki orzeł to mógł porawać nam krowę), pływałyśmy łódką po malutkim stawie, robiłyśmy laleczki z kukurydzy i kaków, myszkowałyśmy w drewutni, skakałyśmy po gryzącym sianie, spacerowałyśmy po grobli, bawiłyśmy się w lesie, wszędzie miałyśmy swoje skrytki (w małych słoiczkach zamykałyśmy kartki papieru lubi jakieś cenne dla nas przedmioty np kamyczki z bransolety), jadłyśmy czarne i kwaśne jeżyny, zerkałyśmy w gniazda jaskółek. Ale najbardziej lubiłyśmy bawić się na drzewie. Kiedy tylko skończyłyśmy z ciocią obchód zwierząt rano, brałyśmy niezbędne skarby i biegłyśmy. Najpierw koło stawu, przez wysoką trawę wzdłuż rowu, aż do przejścia. Później kamienistą drużką, gdzie po jednej stronie miałyśmy złocące się zboża, a po drugiej zarastający staw. Biegłyśmy ile sił w nogach, tylko czasami zatrzymując się i łapiąc jakąś żabkę, która właśnie przeprawiała się przez naszą drużkę. Wybiegałyśmy na łąkę i rozkopując po drodze kretowiny biegłyśmy wprost do Naszego Drzewa. Była to dużych rozmiarów wierzba, którą nazywałyśmy "plujką", bo czasami jakaś bliżej niezidentyfikowana ciecz z jej liści kapała nam prosto na głowę i plecy. Asia według przywileju starszeństwa wspinała się pierwsza i spuszczała mi drabinkę. W rozłożystej koronie miałyśmy huśtawkę i dużo skrytek. Zawsze po wejściu na drzewo zaczynałyśmy sprzątać, trzeba było usunąć wszystkie liście i paproszki, które spadły przez noc. Później rozglądałyśmy się czy coś zmieniło się na naszym terytorium. Rzut okiem na granicę lasu, później na szerokie pole zboża, krzaki malin pod samym drzewem, rów który zwykle latem był pełny błota i poletko wysokiej kukurydzy, które nas zawszę trochę przerażało, bo wuja mówił, że chodzą w nim dziki. Po oględzinach bawiłyśmy się w to co tylko przyszło mna do głowy, a fantazję miałyśmy nie małą. Raz postanowiłyśmy nakarmić małe świnki bo strasznie 'płakały', więc dawałyśmy im karmę dla macior, napełniałyśmy im korytko tak długo, aż ciocia ni przyszła i nie chwyciła się za głowę. 'zakarmiłybyśmy' prosiaczki na smierć, ale dostały lekarstwo i były zdrowe. Pewnego razu kiedy się obudziłyśmy, to słońce jeszcze całkiem nie wzeszło. Była to niedzila więc ciocia wstawała 30 minut później, żeby iść nakarmić zwierzęta. Pomyślałyśmy, że pójdziemy na drzewo. Jak zwykle pobiegłyśmy naszą drużką, kiedy byłyśmy już na drzewie, zauważyłyśmy ruch na granicy lasu. Siedziałyśmy cichutko. A naszym oczom ukazał się obraz, którego nie zapomnę do końca życia. Letnie niebo wczesnym rankiem, złote zborze czekające na żniwa, zielona łąka pełna ziół, a ze skraju lasu okrytego cieniem wbiegają na środek łąki 3 stworzonka. Była to lisica z tróją młodych. Małe liski dreptały pociesznie za matką, czerwone słońce odbijało się w ich sierści. Jeden malec skoczył za żabką lub innym żyjątkiem, a jego brat skoczył nie niego, zaczęła się gryźć po uszach, a matka szczeknęła na nich i pomknęły dalej. Zniknęły mna z oczu dopiero przy poletku kukurydzy. Było to cudowne uczucie, zaraz wybrałyśmy imiona dla maluchów i obiecałyśmy sobie, że będziemy przychodzić tu codziennie o tej porze (nasz zapał ostygł, kiedy wuja powiedział, ż musimy uważać na dziki, bo one o tej godzinie ryją w ziemi na łące). Wróciłyśmy do domu, a tam ciocia miała dla nas niespodzinkę. Urodziły się małe prosiaczki. przyniosła je do obory w koszyku i po kolei obcinała każdemu ząbki, a nam podawała już gotowe maluchy. Nosiłyśmy je w koszyku i łapałyśmy małych uciekinierów. Ja wybrałam sobie dwie w czarne łatki, a kuzynka te najmniejsze, bo powiedziała, że je najpóźniej zjemy. Bawiłyśmy się dobre 30 minut z prosiaczkami, a nasze serca rozgrzał rozczulający żar. Czułyśmy miłość do prosiaczków i do siebie na wzajem. Do teraz jestem z kuzynką związana więzią niewyobrażalnie mocną, którą nikt nie zdoła zrozumieć.
promyczek | 17 IX 2012, 22:58:11 (ponad 12 lat temu) +2 -0 | 3#
Pamiętam tamten zapach malin... Cudownie było siedzieć na trzech ostatnich stopniach pokrytych zniszczoną, zieloną farbą, które prowadziły do ciemnego i tajemniczego strychu- mojej twierdzy strachu. Za każdym razem siadałam tam i czułam się niewidzialna dla domowników pochłoniętych pracami domowymi. Byłam dzieckiem, wiec mogłam być jedynie towarzyszem tego całego zgiełku albo obserwatorem. Wtedy jeszcze nie do końca wiedziałam kto to ten cały obserwator, ale czułam się szalenie ważna za każdym razem jak mnie tak nazywano. Zatem obserwowałam moją prababcię jak umyte i czerwone maliny wkłada w białe płótno i wyciska z nich sok. Zapach unoszący się w kuchni był wprost magiczny... Myślałam wtedy, że po napiciu się tego soku będe miała tyle mocy w sobie, że dzięki mnie mama nigdy już nie bedzie płakać. Podczas tych moich rozmyślań soku było coraz więcej, aż w koću moja kochana prababcia mowiła magiczne zdanie:
-Izuś szykuj dla babci książkę z największymi literami jakie znajdziesz.
Po tych sławach otwierałam skrzypiące i ogromne drzwi strychu, przekręcałam włącznik światła i szukałam książki dla babci. Zapach gotowanego soku roznosił się już po całym domu i jakby wołał mnie żebym już przyszła. Babcia siadała na swoim starym, przedwojwnnym krześle na którym ja teraz też siedzę, na talerzu kładła własnej roboty chleb i kazała mi czytać wybraną przeze mnie powieść, a po tym częstowała mnie herbatą z dużą ilością magicznego napoju. Obudziła we mnie pasję, która trwa cały czas i choć nie ma już babci obok mnie to wiem, że patrzy na mnie i się uśmiecha, widząc jak bardzo jej prawnuczka jest szczęśliwa. Każdego lata odkąd babcia odeszła sama robię sok z malin i choć historia którą opisałam zdarzyła się piętnaście lat temu zawsze będę ją wspominać ciepło i z radością... A magiczny napój? Serwuję go kazdemu na smutki, naprawde działa.
(wypowiedź modyfikowana: 17 IX 2012, 23:03:38)
merikare | 17 IX 2012, 23:43:48 (ponad 12 lat temu) +4 -0 | 4#
Jedno z moich najwspanialszych przeżyć to pierwsza wigilia Bożego Narodzenia w nowo wybudowanym domu. Wcześniej moja siedmioosobowa rodzina żyła sobie w niewielkim mieszkanku. Tradycyjnie Wigilię spędzaliśmy niezbyt ekscytująco: po całym dniu gorączkowego sprzątania, gotowania, pieczenia i smażenia w końcu można było uznać, że gwiazdka już się pojawiła i zasiąść do eleganckiej kolacji (tak eleganckiej, że razem z trzema siostrami zawsze bawiłyśmy się w wielkie damy). Później standardowo - opłatek, spróbowanie dwunastu potraw i koniec. Dwie kolędy i możemy zasiąść przed telewizorem, później spać i rano prezenty. Ciasnota trochę dokuczała, rodzice zdecydowali się wybudować dom. Po paru męczących latach budowa została niemalże ukończona, przynajmniej z zewnątrz. W środku jedynymi wykończonymi pomieszczeniami były łazienki i salon. Nie było w nim jeszcze mebli, ale był cudowny kominek. W takich warunkach postanowiliśmy spędzić Wigilię. Wnieśliśmy do środka dwie ławki i duży metalowy stół, obrus, jedzenie i parę poduszek. Brak telewizora okazał się naszym wybawieniem. Znikła gdzieś nasza wigiliowa rutyna, mimo że wszystko na pozór było takie samo. Po kolacji jacyś tacy szczęśliwi i w podniosłych nastrojach, tym razem nie zmuszani przez mamę, zaczęliśmy śpiewać kolędy, radośnie i z całego serca. Na poduszkach na ziemi, przy świetle kominka, śpiewaliśmy aż do zdarcia gardeł, rozmawialiśmy szczerze i żartowaliśmy. A ja czułam, że jeszcze nigdy nie kochałam ich wszystkich bardziej niż tamtego dnia. Nawet mój brat zgubił gdzieś swoją zwykłą złośliwość, ogień z kominka tak miło grzał, wszyscy czuli prawdziwą, dotąd nieuchwytną atmosferę Świąt. Rodzice na tę noc złożyli broń i ani razu się nie pokłócili. Do dzisiaj myślę, że tamta Wigilia uratowała naszą rodzinę. Oni nie pamiętają jej tak dobrze jak ja, ale od tamtego czasu, jak w jakimś banalnym, świątecznym rodzinnym filmie, wszystko zmieniło się na lepsze. Każda Wigilia odtąd jest wyjątkowa, a czas spędzony z rodziną (tym siedmioosobowym, podstawowym składem, a z czasem też z dwoma bonusami:)) bezcenny. Nie wiem, czemu tak się rozpisałam. Chciałam napisać krótko i na temat, ale niepostrzeżenie dałam się ponieść wspomnieniom i proszę, taki elaborat:). Serdecznie gratuluję wszystkim, którzy doczytali do końca.
Zaaraza | 19 IX 2012, 19:47:01 (ponad 12 lat temu) +3 -0 | 5#
Moje najwspanialsze wspomnienia z dzieciństwa to zabawy z kolegami z podwórka. Były to magiczne chwilę, gdzie nasza wyobraźnia nie znała granic. Pamiętam, że jeździłam do kolegi z bratem gdzie bawiliśmy się w piratów. Dzieliliśmy się na dwie grupy i jedna z grup ukrywała skarb (o co oczywiście zawsze były spory). Potem jedni tego skarbu bronili, drudzy go szukali. Walczyliśmy kijkami zarówno z naszymi kolegami, jak i wyimaginowanymi postaciami. Niekiedy strzelało się również z nieistniejących pistoletów. Pamiętam, że jeden chłopak krzyczał, że pistolety jeszcze nie istniały, na co mój brat (zawsze) odpowiadał, że jesteśmy współczesnymi (chociaż nie jestem pewna, czy używał tego słowa, bo możliwe, że wtedy jeszcze go nie znał) piratami, a nie starymi grzybami z jakiś prehistorycznym czasów (również nie wiem, czy używał tego określenia, w co wątpię, ale sens był ten sam). Zawsze się o to kłócili. Niekiedy ten spór był zabawny, ale czasem i irytujący. Innym razem również bawiliśmy się w piratów, ale skarb nie był rzeczą materialną, ale mną- tak zwaną „porwaną księżniczką”. Tą zabawę również bardzo lubiłam, gdyż wtedy „skarb” był ruchomy, zawsze mogłam uciec moim „oprawcom”. Inna nasza zabawa zawsze odbywała się na małym złomowisku z tyłu podwórka taty mojego kolegi. Tam zawsze znajdowaliśmy różne rzeczy, dla których wymyślaliśmy przeróżne (dziwaczne, śmieszne, straszne) historię często personifikując te przedmioty. Najlepiej bawiłam się również z moim bratem na moim własnym podwórku. A przeważnie obiektem naszych zabaw była przyczepa taty, która była naszym wielkim i wspaniały „okrętem”. Tym „okrętem” dopływaliśmy w różne miejsce (szczególnie na przeróżne wyspy) , gdzie prawie zawsze spotykały nas jakieś walki. Zrobiliśmy nawet z tego powodu drewniane miecze. I właśnie tymi mieczami walczyliśmy (i zwykle wygrywaliśmy, choć niekiedy było tak, że trzeba było ratować mnie i mojego brata, co też zawsze się udawało) z wymyślonymi wrogami. Och, piękne czasy. Takie beztroskie i bez stresowe. Piękne w swej prostocie. Dlaczego to są moje najwspanialsze wspomnienia z dzieciństwa i tak bardzo zapadły mi w pamięć? Dlatego że coś po sobie zostawiły, a mianowicie moich kolegów z podwórka, którzy są nadal moimi kolegami, ale także bardzo dobrymi przyjaciółmi, z którymi się bawię i podzielam troski.
(wypowiedź modyfikowana: 19 IX 2012, 19:48:14)
Fredka | 21 IX 2012, 18:53:07 (ponad 12 lat temu) +3 -0 | 6#
Nie mam zbyt wielu wspomnień z dzieciństwa. Może dlatego, że jako dziecko byłam strasznie wstydliwa i zawsze bałam się, że popełnię gdzieś gafę i się wygłupię... Jakby tego było mało, to często wydawało mi się, że takową popełniłam, ale dopiero patrząc z dzisiejszej perspektywy widzę, że nie było to nic takiego. Jednak mój dziecięcy umysł wszytko odbierał jako atak świata na mą osobę. A jak wiadomo umysł lubi się pozbywać złych wspomnień. I tak sobie tłumacze tak małą ich liczbę. Właśnie z tego powodu ciężko mi było znaleźć najmilsze wspomnienie... Ale jest takie jedno, które bardzo utkwiło mi w pamięci, choć nie nie wiem czy można nazwać je miłym.
Gdy byłam dzieckiem ciężko przychodziło mi nawiązywanie kontaktów. Dlatego moje przyjaciółki to były córki koleżanek mojej mamy. Poza nimi nikogo nie znałam, ale z tymi kilkoma osobami byłam blisko. Wśród nich była Daria, z którą widywałam się najrzadziej. Nigdy nie zastanawiałam się dlaczego, ale odpowiedź sama do mnie przyszła, gdy zaczęłam ją odwiedzać.
Mieszkała tylko z matką, która zajmowała się sklejaniem portfelów. Całymi dniami siedziała w domu, ale cały jej czas pochłaniały prace domowe i "zabawa" ze skórą. Ja sama wychowałam się w pełnej rodzinie, gdzie nigdy niczego mi nie brakowało. Na gwiazdkę czy urodziny zawsze dostawałam jakąś najnowszą lalkę Barbie albo kucyka Pony. Nigdy zaś nie ekscytowałam się ubraniami, bo jak ich potrzebowałam, to jechaliśmy na zakupy i rodzice mi kupowali. Dlatego byłam bardzo zdziwiona, jak Daria była bardzo ucieszona, dostając na urodziny bluzkę. Było to dla mnie nie do pomyślenia, bo sama miałam takie "prezenty" na co dzień. Nie przyszło by mi na myśl, że ich po prostu nie stać na takie rzeczy. Nawet będąc świadkiem sceny, gdy kłóciła się z matką o to czy może założyć inne spodnie. Mama powiedziała jej że nie, bo nie może sobie pozwolić na marnowanie wody na zbyt częste pranie. Ale mój dziecięcy umysł, przyzwyczajony do czegoś innego, nie był w stanie tego zrozumieć. Dopiero po latach doceniłam, jakim gestem z jej strony było kupienie mi loda. To chyba potwierdza zasadę, iż im człowiek mniej ma, tym chętniej się dzieli.
I w ten oto sposób widywałam się z Darią tylko podczas wakacji, gdy na miesiąc przyjeżdżała jej babcia z Ukrainy. Wtedy się nią zajmowała i wychodziła z nią na dwór. Gdy jej nie było, całymi dniami musiała siedzieć w domu, gdyż jej mama nie miała czasu, by gdzieś z nią wyjść, musiała zarabiać na chleb... Mimo to jakoś nie odczuwałam braku jej obecności w pozostałych jedenastu miesiącach, bo od czasu do czasu ją odwiedzałam, a poza tym miałam inne przyjaciółki. Dziecku jednak niewiele potrzeba do szczęścia. Dziś nie jestem w stanie pojąć, jak mogłam tak rzadko widywać się z przyjaciółmi... Ale to już osobny wątek.
Z czasem, jak stawałyśmy się starsze, co raz częściej się widywałyśmy, bo czasem mama pozwalała Darii wychodzić bez opieki. Wtedy zacieśniła się między nami więź. Zarówno ja jak i ona miałyśmy też inne przyjaciółki, ale to właśnie ją, mimo iż widywałam się z nią rzadziej niż z innymi (a może właśnie dlatego), wybrałam ją na powierniczkę mojego sekretu.
Mam starszego brata. Dlatego jako dziecko oglądałam Pokemony i Dragon Ball Z, a nie Witch jak moje rówieśniczki. To bardzo na mnie wpłynęło. Za największą cnotę uważałam odwagę i męstwo. I niestety działało to też w inną stronę. Ludzi uczuciowych uważałam za słabych i godnych pogardy. Wtedy były też modne pamiętniczki, gdzie dzieci pisały jak najwięcej pytań w stylu "jaki jest twój ulubiony kolor?" czy "ile masz zwierząt?". Taki pamiętnik dawało się koleżankom, które w nim zapisywały odpowiedzi na te pytania. I w jednym z takich pamiętniczków dostało mi się pytanie "w kim jesteś zakochana?". Do dziś pamiętam, że moja odpowiedź brzmiała "W nikim. Miłość jest dla mięczaków". Ale pomimo tego podejścia do życia sama byłam mięczakiem. Byłam co najmniej tak uczuciowa, jak reszta moich koleżanek. Po prostu to ukrywałam. Do dziś jestem bardziej introwertyczką.
To właśnie pewnego dnia powiedziałam Darii. Powiedziałam jej, że nie jestem taka, za jaką się podaję. Ona wtedy odrzekła, że zawsze tak myślała. I sama zwierzyła mi się z tego, co tkwiło w jej sercu. Była to pierwsza osoba, przed którą się otworzyłam. I przy okazji pierwsza, której szczerze wysłuchałam. A od tamtego czasu niewiele takich osób się znalazło...
Jak już pisałam, nie czułam wielkiej potrzeby widzenia się często z Darią. Wystarczało mi raz na jakiś czas. Pewnie dlatego, że miałam ją pod nosem. Ale do czasu. Pewnego dnia dowiedziałam się, że przeprowadza się do jakiegoś małego miasta położonego w odległości około 100 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Dla dziecka w moim wieku była to straszna odległość nie do przebycia. Nawet nie przyszło mi na myśl, by ją odwiedzić. A szkoda, może dziś jeszcze byśmy były w kontakcie...
W każdym razie wtedy zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to właśnie Daria była moją pierwszą w życiu przyjaciółką. Zawsze myślałam, że mam ich kilka, ale w chwili, gdy ją utraciłam, zaczęłam się zastanawiać. Czy kogoś innego brakowałoby mi tak bardzo jak jej, jakbym miała pożegnać się z nim na zawsze? Czy ktoś inny byłby w stanie poświęcić mi tak dużo z swych chwil wolności? Tak, Daria była moją pierwszą i jedyną w tamtym czasie przyjaciółką...
Mogłoby się wydawać, że historia ta ma przykre zakończenie, ale ja wspominam ją miło. Zdecydowanie było to przeżycie o charakterze moralizatorskim. Był to też pierwszy przełom w moim życiu. Historia ta wiele mnie nauczyła. Po pierwsze otworzyła oczy na to, że ludzie na świecie różnie żyją i nie każdy ma taką sielankę jak ja. Po drugie ta znajomość rozpoczęła mój powolny proces socjalizacji... Słabo mi to początkowo szło, ale postanowiłam otworzyć się na ludzi. Sama znaleźć sobie znajomych. Ten proces trwa do dziś. Ciągle wiem, że mogłabym w sobie i swoich relacjach z ludźmi dużo zmienić. Ale to Darię będę wspominała najmilej, gdyż gdyby nie ona to kto wie, ale może do dziś byłabym taka zamknięta na ludzi.
Dziękuję ci, przyjaciółko z dzieciństwa.
kinguszka | 22 IX 2012, 11:23:02 (ponad 12 lat temu) +1 -0 | 7#
Do dzisiaj pamiętam wakacje które spędzałam z całą rodziną: mamą, tatą i 5 lat młodszą siostrą u mojej cioci, wójka i dwóch kuzynów na wsi. Było to przed 1 klasą podstawówki. Dom w którym mieszkaliśmy w 8 osób nie był duży ale panowała w nim rodzinna atmosfera. Cała czwórka dzieci codziennie wcześnie wstawała i już od rana śmialiśmy się i bawiliśmy. Ja, mój starszy kuzyn jego przyjaciel i moja koleżanka, którą tam poznałam spędzaliśmy całe dnie na szwędaniu się po wsi. Chodziliśmy nad staw, gdzie tam się kąpaliśmy, uciekaliśmy przed właścicielem stawu. Pomagaliśmy przy żniwach mimo młodego wielu, choć może inni uważali że przeszkadzamy to my byliśmy dumni że możemy pomóc. To był czas kiedy największym problemem to było to, że trzeba iść spać. Nie było nauki, alkoholu, papierosów ani innych używek. To był magiczny czas w który zdarzały się przygody których do końca życia się nie zapomni. Jedną z nich jest np.: Na początku sierpnia gdy wybrałam się z koleżanką do sklepu na lody postanowiłyśmy przejść krótszą drogą przez pola. Zagadałyśmy się i nie zkręciłyśmy w odpowiednim miejscu. Zgubiłyśmy się. Ale postanowiłyśmy iść przed siebie, żeby dojść do jakiejś drogi. Po dłuższym czasie doszłyśmy wkońcu do drogi. Jednak dalej nie wiedziałyśmy jak trafić do sklepu. Zaczęłyśmy się pytać ludzi o drogę i tak z trudem trafiłyśmy do tego sklepu. Od tamtej pory wiedziałam że na skróty nie znaczy szybciej. Przydarzyło się nam jeszcze dużo innych niektórych pouczających przygód. Tych wakacji nie zapomnę nigdy.
ruda251252 | 22 IX 2012, 19:00:57 (ponad 12 lat temu) +1 -0 | 8#
Jednym z moich najfajniejszych wspomnień z dzieciństwa jest "Zabawa w Angelinę" (czyt. Anhelinę). Pomysł wziął się z uwielbianej przeze mnie, moją siostrę i o 3 lata starszą koleżankę telenoweli "Luz Maria".
Tym, którzy nie pamiętają przypomnę: Angelina była żoną największego przystojniaka w całej hacjendzie- Gustava. Mężczyzna nie kochał już swojej małżonki, ale był z nią z litości, gdyż Angelina, w wyniku nieszczęśliwego wypadku, straciła władzę w nogach i poruszała się na wózku.
Tymczasem Luz Maria (Lucecita) pracowała w ich domu jako służąca. Gustavo oczywiście bez pamięci zakochał się w Lucecicie, a Lucecita w nim. Angelina, widząc rozkwitający romans, starała się uprzykrzyć życie Luz Marii i w ten sposób zniechęcić do niej Gustava.

I właśnie o tym była nasza zabawa. Przebierałyśmy się w sukienki mamy, które dla nas wyglądały jak suknie hrabiny, dobierałyśmy buty na wysokich obcasach i śmigałyśmy w tym po domu, udając, że mieszkanie to nasza hacjenda.
Każda z nas chciała być Angeliną, ale ten zaszczyt przypadał zawsze najstarszej z nas. Jej wózkiem inwalidzkim był odwrócony do góry nogami taboret. Gustavo był niewidzialny- nikt nie grał jego roli, za to pojawiała się postać Mirty- pielęgniarki i przyjaciółki Angeliny. Ja oczywiście byłam Lucecitą i to mnie ganiała z zabawkowym nożem Angelina, kiedy grałyśmy scenę z naszego ulubionego odcinka- gdy okazuje się, że Angelina może chodzić i chce zabić Luz Marię.
Pobawiłoby się w to jeszcze!;)
mockingjay | 24 IX 2012, 17:32:35 (ponad 12 lat temu) +1 -0 | 9#
Wspomnienia z dzieciństwa dosyć często uciekają z mojej głowy. Pamiętam je przez jeden dzień a następnego nawet nie przejdą mi przez myśl. Jednak coś interesującego, przygody zostają w każdej głowie, nawet w takiej która ma problemy z zapamiętywaniem.
Moja starsza siostra miała dosyć bujną wyobraźnię. Nie mam pojęcia czy przebierała się za czarodziejkę z powodu, modnego w tamtych czasach, 'Harry'ego Pottera" czy też po prostu chciała sprawić bym uwierzyła w jakąś magię (na szczęście nie byłam naiwnym dzieckiem).
Najbardziej w pamięci utrwaliło mi się gdy gasiła światło i zawiązywała nam bandaną oczy, a po pokoju porozrzucała pieczarki (?!). Przy tym mówiła tajemniczym głosem, że prze teleportowała nas do mrocznej otchłani lasu a my miałyśmy zbierać grzyby, które dawałyby nam po zjedzeniu siłę.
W następny dzień podała mi pachnącą świeczkę, która miała na wierzchu coś przypominającego śluz. Wmówiła mi, że jest to krew jednorożca. Moja młodsza siostra, Zuzia, od razu schowała ręce i zaczęła obserwować jak ja dzielnie wkładam całą dłoń do niezapalonej świeczki i wygrzebuje z niej dziwną, sztuczną substancję.
Po kilku dniach 'czarodziejka' przesadziła. Zaczęła się się śmiać morderczym głosem, że moja starsza siostra (czyli ona [?!!!] ) nigdy nie wróci. Zuzia padła w tragiczny płacz a ja jako dziecko, które (niby) było bardzo odważne zaczęłam jej wmawiać, że wcale jej nic nie zrobiła, że nie jest tak na prawdę czarodziejką.
Jak cała historia się skończyła? Jak starsza siostra odzyskała rozum i nie wmawiała już biednym dzieciom magii? Tego nie wiem. Ale najważniejsze są wspomnienia, które pomogą mi nie popełniać takich samych błędów...
Dlaczego zostawiło to ślad w mojej pamięci?
Nie sądzę żeby takie sytuacje się zdarzały często. Zapamiętujemy szczególnie historie, które miały większy wpływ na nasze życie, a może takie, które się nam podobały?
Raczej podobało mi się buntowanie starszej siostrze-czardodziejce niż słuchanie jej opowieści. Zawsze wolałam sama coś stwarzać, niżeli ktoś miałby to robić za mnie. Tak zostało do dziś. Ale to chyba jest pozytywną cechą?
koshi | 26 IX 2012, 11:49:57 (ponad 12 lat temu) +4 -0 | 10#
Dzieciństwo, to jak do tej pory, najpiękniejszy i najbardziej beztroski okres w moim życiu. A to za sprawą moich rodziców. Zawsze, odkąd pamiętam, koleżanki mi ich zazdrościły. Były zaskoczone ciepłem i serdecznością, jaka panowała w naszym domu. Wspomnień związanych z dzieciństwem mam tak wiele, że trudno byłoby je tu wszystkie opisać.
Najbardziej utkwiły mi w głowie piątkowe wieczory, w które moja mama robiła zawsze słodki twarożek lub leniwe pierogi. Ja w tym czasie oglądałam „Muminki” na dobranockę i pałaszowałam te smakowitości. Potem tata zazwyczaj czytał mi przed spaniem książeczki z serii „Poczytaj mi mamo”, albo wyświetlał na ścianie bajeczki z projektora.
Jednym z najcudowniejszych momentów mojego życia był dzień, kiedy urodziła się moja siostra. Wprawdzie różnica wieku między nami była dość duża, bo aż 6 lat, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Spędzałyśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Najczęściej bawiłyśmy się w namiot, który tworzyłyśmy poprzez rozwieszenie koca ponad oparciami dwóch krzeseł. Było to nasze królestwo, do którego nikt inny nie miał wstępu. Lepiłyśmy też różne stwory z modeliny, które później mama utwardzała. Między nami panowała zgoda, co dziwiło wiele osób, ponieważ miałyśmy całkiem odmienne charaktery i zainteresowania. Tworzyłyśmy wspólnie nasze książeczki, tzn. ja wymyślałam treść, a moja siostra, uzdolniona plastycznie, rysowała do niej obrazki.
Moje dzieciństwo kojarzę też z częstym pobytem na działce, którą rodzice kupili, abym mogła przesiadywać na świeżym powietrzu. Jakże smakowały mi tam owoce, zrywane prosto z krzaka! Obok znajdował się plac zabaw, na którym robiłyśmy z siostrą przeróżne fikołki. Wiosną spacerowałyśmy z rodzicami do okolicznego lasu, aby posłuchać szumu strumyka i zobaczyć prześliczne zawilce. Dopiero wtedy dostrzegałam uśmiech na twarzy mojej mamy, która wreszcie mogła chwilę odetchnąć od obowiązków domowych. Latem do lasu szło się na poziomki, jeżyny i jagody. Zawsze z niecierpliwością wyczekiwałam momentu, kiedy te owoce się pojawiały.
Życie rodzinne i dzieciństwo to także wspólne spędzanie świąt. Na Wielkanoc zawsze jeździliśmy samochodem do odległej o ponad 300 km Łodzi. Tam mieszkali moi dziadkowie i ciocia. Zwykle już miesiąc wcześniej wszyscy w przedszkolu, czy szkole wiedzieli, że wybieram się do babci. Było to dla mnie niesamowite wydarzenie. Sama podróż Fiatem 126p przez pół kraju przyprawiała o szybsze bicie serca. Pierwszą rzeczą, jaka czekała na nas po przyjeździe, był tzw. zajączek. Babcia dbała zawsze o to, abyśmy dostały w koszyczku jakieś łakocie. Zaraz od progu pachniało też pączkami z nadzieniem wiśniowym, robionymi własnoręcznie przez babcię. Po całym dniu podróży, kładłyśmy się w świeżą, mocno wykrochmaloną pościel. Rodzice szli jeszcze do innego pokoju, porozmawiać z dziadkami, a my wygłupiałyśmy się w łóżku i wymyślałyśmy niestworzone historie. Następnego dnia zazwyczaj był konkurs, kto wydrapie na jajku-kraszance najpiękniejszy wzorek. Na śniadanie zjawiała się cała rodzina, a potem jechaliśmy gdzieś wspólnie nad jezioro. Dziadek zabierał nas swoim autem, które kiedyś całkowicie samodzielnie skonstruował. Silnik miał chyba przedwojenny, więc ludzie obdarzali nas zaciekawionym spojrzeniem, słysząc ten hałas. Po powrocie zazwyczaj odbywała się nauka szycia. Moja babcia była emerytowaną nauczycielką techniki i uczyła nas szyć na maszynie, haftować, robić na szydełku. Miała też łóżko i strych pełne książek, które polecała nam przeglądać i wybierać, co chcemy zabrać do domu. Pamiętam też zapach spiżarni, słodki i przyjemny, gdyż przechowywane były tam konfitury, czekoladki, syropy i inne wspaniałości, uwielbiane przez dzieci. Z ogromną pasją słuchałyśmy też babcinych opowieści o dawnych czasach, o wojnie. Często historie poparte były czarnobiałymi fotografiami z głęboko skrywanego albumu. Babcia miała naprawdę wielkie szczęście w wielu sytuacjach, uchodząc z życiem. Kiedyś pies ją uratował podczas pożaru, a to nie zdążyła na pociąg, który potem uległ katastrofie i prawie wszyscy zginęli, a to jako jedyna przeżyła niemiecki ostrzał z powietrza, ukryta w stogu siana.
Z dziadkiem chodziłam z kolei na spacery, podczas których uczył mnie życia. Dawał wskazówki, jak powinnam się zachowywać, opisywał prawa rządzące światem. Często były to też rozmowy o Bogu, o lęku przed śmiercią. Zwykle zachodziliśmy też do słynnej na całe miasto cukierenki i kupowaliśmy pyszne wuzetki. Zawsze płakałam, gdy trzeba było opuszczać dziadków, gdyż wiedziałam, że zobaczę ich znów dopiero najwcześniej za pół roku. Koleżanki dziwiły się, że tak fascynuję się wyjazdem do dziadków, ale podejrzewam, że to dlatego, iż miały swoich blisko, na miejscu i widywały ich bardzo często.
Z kolei Boże Narodzenie bardziej kojarzy mi się z rodzinnym domem w Białymstoku. Pomagałyśmy wtedy mamie mielić ser z ziemniakami na sernik oraz wyrabiałyśmy ciasto drożdżowe. W całym domu unosił się zapach pieczonych ciast. Podczas Wigilii grywałam na pianinie kolędy, a moja siostra śpiewała. Potem barszcz, karp i niecierpliwe oczekiwanie na prezenty. Następne dni zwykle mijały nam na oglądaniu telewizji, mi dodatkowo jeszcze na graniu w wyścigi samochodowe. Mimo, że jestem kobietą, w dzieciństwie lubiłam się w to bawić. U nas, na Podlasiu, zwykle w święta była sroga zima, więc tata zabierał nas wszystkich na wycieczki po pięknych terenach. Najczęściej jeździliśmy nad zerwany most w Kruszewie, gdzie rzeka była skuta lodem, śnieg skrzył się w słońcu, a drzewa stały całe oszronione. Zdarzało się nam spotkać tam wydrę, albo obserwować działalność bobra. Momentami czułam się, jak na kuligu, gdyż droga dojazdowa była niezbyt uczęszczana.
Moje dzieciństwo to przeważnie podróże. Co roku jeździliśmy to nad morze, to w góry. Z rodzicami zwiedziłam prawie całą Polskę, nauczyli mnie miłości do Ojczyzny, dostrzegania piękna otaczającego mnie świata. Zawsze byli blisko, dbali o nas, starali się, abyśmy czuły się szczęśliwe.
Wielokrotnie żałuję faktu, iż dzieciństwo jednak kiedyś się kończy. Czasem chciałabym, gdy jest mi źle, przytulić się do mojej mamy i się jej wypłakać. Chciałabym, aby tata znów mógł mi tłumaczyć trudne niuanse historii, żebyśmy wybrali się razem do Białowieży i odcięli się od świata. Abym mogła ich ucałować na dobranoc i żeby tata budził mnie co rano. I, żeby dbali o mnie, jak dawniej, żebym nie musiała się o nic martwić. Czasem różne uwagi rodziców traktuje się jak kazania, ale dopiero po latach zaczyna ich brakować. Wtedy docenia się to, co się bezpowrotnie utraciło. Ponoć „Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki” (Heraklit) i tak właśnie sprawa się ma z dzieciństwem. Kiedyś niestety trzeba wydorośleć. Ludzie się zmieniają, a miejsc, które żyją we wspomnieniach, nie ma już lub straciły zupełnie swój urok. Ale doświadczenia, wskazówki otrzymane w dzieciństwie, procentują w przyszłości. Trzeba nauczyć się z nich korzystać i być jak najlepszym człowiekiem. Myślę, że to jest głównym celem wychowania i marzeniem każdego rodzica.
Jestem wdzięczna moim rodzicom, iż miałam tak wspaniałe dzieciństwo, pełne miłości i bliskości. Teraz szukam własnej drogi w małżeństwie, z dala od domu. Nie jest to łatwe, ale zawsze mam ich w sercu, w myślach i wspomnieniach. Wiem, że nadal mogę na nich liczyć. Dla nich już zawsze będę ich malutką córeczką, mimo upływu lat…
igulina99 | 27 IX 2012, 19:40:28 (ponad 12 lat temu) +1 -0 | 11#
„Fajnie jest być dzieckiem i mieć swój dziecięcy świat.” Ewa Zienkiewicz
Dzieciństwo to cudowny okres. Można przyjąć, że kończy się z pierwszymi krokami postawionymi w szkole, ale to tylko sztywne ramy. Dla niektórych okres ten nigdy się nie kończy. Trwa zawsze i przypomina o tkwiącym w nas dziecku w najmniej spodziewanych momentach. Mimo że mój czas dzieciństwa wciąż trwa, nierzadko wspominam wydarzenia z lat wcześniejszych, kiedy wyobraźni nie ograniczała wiedza, a czasu nie kradła wieczna nauka...
Kiedy ma się kilka lat problemy się nie liczą. Przynajmniej nie tak jak później. Strachy ograniczają się do potworów spod łóżka i ciemności, a powodem łez staje się zgubienie ukochanej zabawki. Obce są nam kłopoty finansowe, złe oceny ze sprawdzianów i próba dopasowania się do reszty rówieśników. Kiedy ma się kilka lat – to wszystko nie istnieje. Kiedy ma się kilka lat, nie obchodzi cię, co myślą inni. Kiedy ma się kilka lat, ma się najwięcej odwagi, nawet mimo wrodzonej nieśmiałości.
Dobrze pamiętam popołudnia spędzane z moją babcią, która zawsze była dla mnie najukochańsza na świecie. Czytała mi, siedząc na moim łóżku, a ja leżałam w poprzek z nogami na jej kolanach lub głową na ramieniu. Czytała mi i czytała, aż nie zasypiałyśmy obie. Czytała mi i czytała, aż sama nie nauczyłam się czytać. Wtedy czytałyśmy już na zmianę, każdą książkę, jaka w bibliotece wpadła mi w ręce. To właśnie te momenty zaszczepiły we mnie nieśmiertelną miłość do literatury.
Razem z babcią grałyśmy także w banalne, jednakże zdecydowanie wciągające gry planszowe – chińczyk, warcaby, puzzle. Wychodziłyśmy na długie spacery po mieście, po paru latach zabierając już ze sobą naszego psa i wstępując do kiosku po lizaki o smaku czarnej porzeczki – nigdy inne. Jak widać, smaki dzieciństwa mogą być różne...
Z rozmarzeniem wspominam też teatrzyki kukiełkowe, które urządzałyśmy wspólnie z moją kuzynką przed naszymi rodzicami. Starannie rysowałyśmy pacynki, wycinałyśmy je z papieru i naklejałyśmy na bambusowe kijki. Niektóre pasje nie mijają – ja wstąpiłam w podstawówce do kółka teatralnego, a razem wciąż lubimy odgrywać scenki – tym razem z książek. I mimo że jestem „już” w gimnazjum – chęć, by to robić nie mija.
W moim życiu znajduje oparcie dobrze znane przysłowie: „Czym skorupka za młodu nasiąknie”, bo już teraz obserwuję, jak duży wpływ miały na mnie wydarzenia z dzieciństwa. Chęć czynienia dobra, miłość do książek, rysunek i aktorstwo... Pasje (i nie tylko), które po kilku latach odkrywam na nowo, nie zapominając jednak, co liczyło się kiedyś. Co wciąż powinno się liczyć. Myśli i uczucia, które bez problemu może przywołać tylko dziecko. Bezinteresowność, ofiarność, nadzieja...
„Szczęśliwy jest ten, kto potrafi zachować dziecięcą chłonność umysłu, pozostawać otwarty na wrażenia i cieszyć się drobiazgami.” Margit Sandemo
Priada | 28 IX 2012, 12:43:00 (ponad 12 lat temu) +1 -0 | 12#
Najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa? Hmmm...trudno wybrac te najlepsze, tych wspomnień jest mnóstwo, zaczynając od pierwszych miłości a kończąc na zapachu babeczek wyciągnietych prosto z piekarnika. Przenoszenie się w czasie wcale nie jest takie trudne jakby się zdawało, każdy z nas to robi powracając do wspomnień z przed kilkunastu lat. Ja osobiście bardzo lubę wspominac czasy spedzone z moją przyjaciółką Olą. Mieszkała na kolonii małej wsi, gdzieś w środku samiuśkich Mazur. Za drewutnią stała "BONANZA" żelazna przyczepa z drewnianą podłogą i niesamowicie oswietlonym wnętrzem - same okna. Bardzo lubiłyśmy tam przebywac, miałyśmy swoją toaletkę, stare lustro i łóżko polowe na którym wtedy bez problemu się mieściłyśmy. Pod dachem "BONANZY" podejmowane były najważniejsze - jak na tamten czas decyzje, ale najczęściej śmiałyśmy się i to nie wiadomo z czego tak naprawdę. Niedaleko domu rósł mały las do którego często chodziłysmy na jagody, poziomki, jeżyny a nawet czasami i grzyba się znalazło. Znalazłyśmy idealne miejsce na kryjówkę dla naszej skrzynki przeszłości. Zrobiłyśmy listę pytań na które musiałysmy odpowiedziec szczerze. Włożyłyśmy je do koperty a dodatkowo do skrzynki wrzuciłyśmy przedmioty dla nas ważne....postanowiłyśmy odkopac kapsułę czasu za 20 lat. Co prawda jeszcze ten czas nie minął, ale już teraz na myś co ja tam nawypisywałam śmiac się chce. Czasami dorośli mówili nam że dzieciństwo przeleci nam przez palce bardzo szybko a później bedziemy żałowali że to nastąpiło jeszcze szybciej niż sądziliśmy. W tamtym czasie śmialiśmy się z tych rozmów myśląc:"jak coś takiego może się skończyc?"....jednak to prawda człowiek zatraca dzieciństwo nawet o tym nie wiedząc.....dziś powracając do moich ulubionych bajek oglądanych jako dziecko nie widzę tej radości w sobie, kiedyś mogłam je oglądac calutki dzień dziś są bo są. Pozostają jedynie piękne obrazy, a poziomkami pachną wszystkie wspomnienia
Nerezza | 29 IX 2012, 20:17:06 (ponad 12 lat temu) +1 -0 | 13#
Moje najpiękniejsze wspomnienia pochodzą z okresu, jak miałam z 7-8 lat. Jeździłam do babci na wieś, dzisiaj nie potrafię teraz określić, jakie to były miesiące, ale wydarzenia, które się tam rozegrały pamiętam do dziś, co jak na mnie jest nie lada osiągnięciem, gdy ledwo pamiętam, co było wczoraj. A zapamiętałam je tak dobrze, ponieważ byłam wtedy po prostu szczęśliwa. Wraz z moja kuzynką i kilkoma chłopakami z tamtych okolic mieliśmy "gang". Założyliśmy bazę w środku lasu, którą chłopcy wraz z dziewczynami gorliwie sprzątali stałą puszką, która służyła za zmiotkę. Gromadziliśmy tam nasz "skarby" i ogólnie spędzaliśmy dużo czasu na wspinaczkach i próbach dotarcia do jeziora głęboko w lesie... Niestety się nie udało, chociaż było to bardzo ekscytujące, ponieważ wszyscy mieliśmy zakaz chodzenia tak daleko. Moją kuzynkę często gonił chłopiec w naszym wieku wołając: "moja dziewczyna, moja dziewczyna!" Uciekanie w podskokach do babci było bardzo zabawne, przynajmniej dla mnie, bo kuzynka się bała tego biednego zakochanego chłopca, który zostawiał pod drzwiami zerwane mlecze na znak miłości. W mojej pamięci takie wyrywki sprawiają, że czuję radość i dlatego ogólnie spędzanie czasu u babci nazywam moim najpiękniejszym wspomnieniem.
BARMAN2005 | 30 IX 2012, 10:50:48 (ponad 12 lat temu) +0 -0 | 14#
Książki wygrywają:

@Naimille
@Fredka
@koshi

Przypominam, że jeśli w ciągu 3 dni laureat nie potwierdzi chęci odebrania nagrody to przepada ona na rzecz innej osoby! Z laureatami konkursu skontaktujemy się drogą mailową poprzez adres podany podczas rejestracji.
koshi | 30 IX 2012, 11:05:47 (ponad 12 lat temu) +0 -0 | 15#
O! Dziękuję. Bardzo się cieszę Dane właśnie wysłałam. Pozdrawiam
(wypowiedź modyfikowana: 30 IX 2012, 11:06:47)
(wypowiedź modyfikowana: 30 IX 2012, 11:14:12)


1 2  > | Wszystkich odpowiedzi: 17

Grupa: Oficjalna grupa webook.pl

Oficjalna grupa webook.pl Organizujemy tutaj konkursy. Jest to także grupa, w której można zgłaszać pomysły odnośnie portalu webook.pl. Tutaj zgłosisz nam duplikaty książek lub autorów. Możecie tutaj śmiało pisać o waszych spostrzeżeniach odnośnie projektu webook.
Typ grupy: Otwarta
Dołączenie: każdy może dołączyć
Założyciel: Artur
Utworzono: 06 IX 2009, 21:16:29
(ponad 15 lat temu)
Kategoria: Pozostałe (grup: 9)
Tematów: 86
Członkowie: 435 (pokaż członków grupy)

Dyskusję obserwują

Użytkownicy obserwujący dyskusję (8):

Informacja podświetlona na zielono oznaczają, że użytkownik widział wszystkie nowe posty w tym temacie. Natomiast informacja czerwona oznacza, że jeszcze nie czytał najnowszych postów.

przeczytał
BARMAN2005
przeczytał
Naimille
nie czytał
promyczek
nie czytał
merikare
przeczytał
Zaaraza
przeczytał
ruda251252
nie czytał
koshi
nie czytał
igulina99

Menu

Szukaj. Aby znaleźć grupę lub temat wybierz jedną z kategorii poniżej, a nad listą grup/tematów będzie widoczne pole wyszukiwania.
START: Kategorie grup

Nowe grupy dyskusyjne
    - Nowo dodane tematy
    - Nowe wypowiedzi w tematach

Ranking tagów opisujących grupy