"Ciemno, prawie noc" przygnębia w prawie każdym zdaniu. To pełna defetyzmu powieść, posiadająca cechy zarówno reportażu, jak i realizmu magicznego, z domieszką elementów grozy.
Niewątpliwie styl pisania autorki, jej przemyślenia na temat Polaków z którymi możemy się nie zgadzać, jej wrażliwość i wyobraźnia często przyciągają uwagę czytelnika, tak się stało i w moim przypadku.
Tą powieścią zacząłem przygodę z twórczością Joanny Bator, gdyby nie przygnębienie przelewające się z każdej jej karty i wypełniające mego czułego ducha, zapewne byłbym nią zachwycony.
Dialogów dano nam bardzo niewiele, część z nich ściska się wśród opisów, a bywa że monologi zapisane są bez spacji, dlatego z trudem można je odczytać.
Autorka kreuje bohaterów na swój oryginalny sposób, odbierałem ich jakby byli prawdziwi, przez co sama historia stała się autentyczna.
W książce występują liczne retrospekcje, które wnoszą więcej świeżości.
Gdyby nie ten przeogromny pesymizm i zdecydowanie krzywdząca ocena Polaków zapewne poleciłbym ten wolumin. Stawiam 6/10.
Reporterka Alicja Tabor wraca do Wałbrzycha, miasta swojego dzieciństwa. Osiada w pustym poniemieckim domu, z którego przed laty wyruszyła w świat. Dowiaduje się, że od kilku miesięcy w Wałbrzychu znikają dzieci, a mieszkańcy zachowują się dziwnie. Rośnie niezadowolenie, częstsze są akty przemocy wobec zwierząt, w końcu pojawia się prorok, Jan Kołek, do którego w biedaszybie przemówiła wałbrzyska...