Mój Patronus jest królikiem

Recenzja książki Wodnikowe Wzgórze
Kiedy na teście patronusowym na Pottermore wyszedł mi królik – powiem szczerze, że się załamałam. Koleżanka ma feniska, kolega jakąś śnieżną kurna panterę, a ja co?! Królika? Ktoś tu sobie chyba leci w kulki, panie, co to ma być za patronus, ja zgłaszam sprzeciw. I wiecie co? Wstyd mi za siebie, bo dziś jestem z mojego królika najdumniejsza na świecie.

„Wodnikowe wzgórze” chodziło za mną od dawna jako jedna z tych książek, które na pewno kiedyś przeczytam, ale na razie nie bo cośtam”. Kropą która przegieła pałę goryczy i popchnęła mnie w królicze objęcia było wznowienie wydania przez Wydawnictwo Literackie. I teraz muszę zacząć od tego, że książniczka ta jest wydana po prostu przecudownie. To ludzkie pojęcie przechodzi co to Literackie potrafi zrobić z człowiekiem, który widzi w na wystawie w księgarni nowe ich dziecię. Stoisz w śliny kałuży, która powoli zaczyna sięgać Ci do kostek i zapominasz o świecie. Otwierając ją czułam się autentycznie jak dzieciak, który cieszy się każdą ilustracją. Teraz coś mi się w główce przestawiło i będę szukać tylko książek z obrazkami. I to najlepiej właśnie Aldo Galliego.

Nie dla samych ilustracji i okładek, skądinąd, cudnych tu jesteśmy, ale dla treści tego klasyka. Jeśli Sapkowski, twórca Narrenturmu i Wiedźmina uważa, że Adams stworzył jedną z najważniejszych książek fantasy w dziejach, to to to to prosz państw coś znaczy, prawda. Wszystko zaczyna od pary małych, puszystych królików o wielkich sercach – Piątka i Leszczynka. Żyją sobie oni w jednej z wielu królikarni, które na tym świecie się znajdują, żyją sobie spokojnie, skubią trawkę i ogólnie starają się nikomu nie wadzić a w zgodzie ze światem żyć. Pewnego jednak dnia pojawia się przeczucie, że królikarni grozi ogromne niebezpieczeństwo – jednak prorok, nawet króliczy, nigdy nie jest odpowiednio doceniony we własnej ojczyźnie. Udaje im się zebrać małą grupkę kompanów i wyruszają w podróż do swojej własnej, bezpiecznej, króliczej ziemi obiecanej. I po drodze mają różne przygody. To tak w skrócie, charakterem zajawki.

Dalibyście wiarę, że króliki mają swój własny słownik i system wierzeń? Nigdy bym nie przypuszczała, że świat tych małych stworzonek, które uważałam za raczej mało skoplikowane, może być tak rozbudowany i po prostu… Piękny.

W waszych łebkach prawdopodobnie teraz pojawia się pytanie, które i mi by się nasunęło, i które zadała mi koleżanka, kiedy opowiadałam jej o WW. Jeśli to jest po prostu opowieść o królikach, to jakim cudem jest uważana za takie arcydzieło? Zamyśliłam się głęboko byłam i sobie uzmysłowywiłam, że czytając tą książkę czuję się jak kot próbujący złapać strumień wody płynącej z kranu. Niby jakaś tam kropelka na łapie zostanie, ale strumień ten zachwycający jak leciał tak leci, a łapa pusta. „Wodnikowe wzgórze” ma w sobie coś absolutnie nieuchwytnego, coś co czyni tą książkę prawdziwym arcydziełem i koronkową robotą. I ogłaszam tutaj wszem i wobec, że ta książka właśnie wchodzi, a właściwie wkicuje wśród chwały do bardzo, bardzo wąskiego grona moich absolutnie najulubieńszych książek.

To nie jest bajka dla dzieci. Już po pierwszych kilku rozdziałach byłam tego pewna. Nie dlatego, że ma w sobie grozę, czy byłaby dla nich niezrozumiała, nie. Po prostu to, co jest w literach to jedynie malutki czubeczek góry lodowej treści, która kryje się pod każdą przygodą tej puszystej gromadki. Treści przenikliwie obserwującej świat, czasem aż gorzkiej i piekącej w oczach od bagażu doświadczeń. Króliki patrzą na świat ze swojej ogromnie mądrej tą naturalną, czystą mądrością, ale jednocześnie niewinnej i naiwnej perspektywy. Dopiero to, co Ty jako czytelnik wiesz o świecie pomaga Ci dopowiedzieć sobie resztę tego, co już nie jest napisane – bo króliki tego nie rozumiały. I dzieci również by nie zrozumiały. Ta książka jest pięknym, czystym, długim dźwiękiem. Króliki i dzieci go słyszą i też potrafią się nim zachwycić. Ale dla dorosłego ten dźwięk jest dopiero początkiem skomplikowanej suity orkiestrowej, która ma momentami piękne, a momentami bardzo niepokojące, dysonansowe brzmienia, i która nie jest zapisana – gra Ci w głowie, czytając z Twoich doświadczeń jak z nut.

Co najdziwniejsze, wcale nie czujesz się lepszym człowiekiem, gdy zaczynasz rozumieć coraz więcej. Zaczynasz czuć, że nie należysz do niewinnego, sprawiedliwego, czystego, dobrego świata królików, w którym żyją Twoje dzieci. Ty jesteś po tej drugiej stronie, tej która już ROZUMIE. I płaci za to wysoką cenę. „Wodnikowe wzgórze” niepostrzeżenie, delikatnie zmusza Cię do myślenia, ale jednocześnie oczyszcza i daje schronienie – w tej książce można się schować po sam nos jak pod kocykiem. A co do samych bohaterów – chciałabym być takim człowiekiem jak oni byli królikami.
0 0
Dodał:
Dodano: 18 II 2017 (ponad 7 lat temu)
Komentarzy: 0
Odsłon: 172
[dodaj komentarz]

Komentarze do recenzji

Do tej recenzji nie dodano jeszcze ani jednego komentarza.

Autor recenzji

Imię: nie podano
Wiek: 32 lat
Z nami od: 20 VII 2015

Recenzowana książka

Wodnikowe Wzgórze



Uniwersalna opowieść o odwadze i woli przetrwania. Klasyka porównywana i stawiana na półkach obok Hobbita Tolkiena i cyklu o Narnii Lewisa. Bez dzieła Adamsa nie byłoby Harry’ego Pottera. Źle się dzieje w królikarni Sandleford. W miejscu, w którym króliki wiodą spokojny żywot, ma powstać nowe osiedle. Wygodne nory i zielone łąki zostaną unicestwione. Nie jest łatwo opuścić swój dom. Stado kłapou...

Ocena czytelników: 5.25 (głosów: 10)